sobota, 28 lipca 2012

Część VI

Rozdział pragnę zadedykować Rukia-chan.
Dziękuję Ci:*

Rozdział zbetowała Aidi, której bardzo dziękuję!



6. Wyciągnęła rękę, by zapukać do wielkich drzwi, gdy te otworzyły się przed nią, a w nich stanął sam Draco Malfoy. Przepuścił ją w drzwiach, a potem zaprowadził do salonu, gdzie znajdowała się jego matka. Nie mogła uwierzyć, że w tym domu rzeczywiście są sprzęty elektroniczne. Tak czysto mugolskie. W holu na komodzie sięgającej jej biodra stał telefon.  W salonie, w rogu pokoju stała wieża stereo, a na niewysokim stoliku pod ścianą ustawiono telewizor. Samo to dawało niezły obraz tego, jak wyglądać musiało w kuchni na przykład.
Sądziła, że to tylko pusta obietnica, że oni się nie zmienią... Z ekspresem też nie wierzyła, ale to w końcu tylko jedno urządzenie.
Przywitała się z Narcyzą, a Draco zapytał czy nie chce czegoś do picia, jednak odmówiła i przeszła do sedna:
- Chcę tę sprawę załatwić jak najszybciej, dlatego pytam: czy idzie pani ze mną? 
- Nie, mimo wszystko muszę odmówić, jednakże Draco pójdzie z panią.
Hermiona natychmiast zerknęła na Dracon’a, uniósł tylko brwi w geście zdziwienia, jednak nie skomentował tej decyzji. Hermiona zaczynała wierzyć, że ten pyskaty, szowinistyczny arystokrata, z którym kiedyś chodziła do jednej szkoły nigdy nie istniał.
Wyszli z domu i dziewczyna już chciała samotnie się teleportować, gdy zobaczyła, że chłopak wyciąga do niej rękę. Miała nadzieję, że na jej twarzy nie widnieje szok. Podała mu dłoń i za chwilę znaleźli się przed gmachem więzienia. Tutejsze warunki bardzo się różniły od tych w Azkabanie, w pewnym sensie przyjazd tutaj był jak odpoczynek od pracy, jak jednogwiazdkowe – w mniemaniu Malfoy’ów - wakacje.
- O, Granger już jest! A więc to prawda, że zmieniasz zawód? Ze zdziry na adwokata. I to kogo, śmierciożercy, Malfoy’a!
- Oh, zamknij się Bob! – warknęła, kiedy zauważyła jak jej towarzysz zaciska dłoń w pięść.
- Uraziłem szlamę? Przyznaj się, że arystokraty ci się do łóżka zachciało.
Hermiona się spięła, takie akcje przy kliencie były aż nazbyt nieprofesjonalne. Kątem oka zerknęła na blondyna, po jego ustach błąkał się uśmiech, miły uśmiech. Czyżby uznanie, którego tak bardzo z jego strony pragnęła? I w jakiś sposób właśnie ten uśmiech sprawił, że dziewczyna się rozluźniła.
- Chyba musisz go sobie odpuścić, takiej szlamowatej zdziry nikt nie chce.
- Już ci mówiłam, Bob - za wysokie progi, na te nogi! – zawołała i nawet na niego nie patrząc rzuciła, w niego zaklęciem swobodnego zwisu.
- Czyżby odrzucenie? – zapytał Malfoy spokojnie.
- Tak właśnie – odpowiedziała.
Chłopak nie powiedział już nic więcej. Nie wiedział sensu w komentowaniu tego zdarzenia, jednak uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy zobaczył co zrobiła dziewczyna. Podszedł do drzwi pokoju swojego ojca i już miał je otworzyć gdy usłyszał:
- Na twoim miejscu bym mnie nie denerwował, Granger! – zawołał Bob, któremu właśnie udał się uwolnić. – Beze mnie nie wejdziesz do tej szumowiny!
- Dlatego właśnie ma mnie - powiedział Malfoy z groźnym błyskiem w oku, który mówił ”jeszcze słowo, a cię uszkodzę” i kładąc rękę na odkrytych plecach dziewczyny, lekko popchał ją w kierunku drzwi, które właśnie otworzył.
Miał rację, gdyby Granger przyszła tu sama byłaby uzależniana od prostaka jakim był Bob Smith - który miał nadzieję, że kobieta odwiedzi jego łóżko, jednak głęboko się rozczarował i odgrywa się za to przy każdej okazji - jednak rodzina więźnia może wejść kiedy chce i on nie ma w tej sprawie kompletnie nic do powiedzenia.
To był już drugi raz tego dnia kiedy dotknął szlamy.
- Dzień dobry – powiedział Lucjusz Malfoy, kiedy tylko zobaczył wchodzącą kobietę, skłonił się i pocałował ją w dłoń.
Hermiona się zarumieniła.
- Bardzo się cieszę i jestem pani niezmiernie wdzięczny, za to, że zgodziła się pani pomóc mojej żonie.
Zmieszana kobieta kiwnęła tylko głową. Usiadła na wskazanym miejscu i przedstawiła cel swojej wizyty.
 - Chciałabym prosić pana o wspomnienie. Wspomnienie tamtego dnia, które pokazała panu pani Narcyza.
Lucjusz nic nie odpowiedział tylko przytknął końcówkę swojej różdżki do skroni. W tym czasie Hermiona zrobiła coś, co dogłębnie zadziwiło dwójkę arystokratów, z torebki wyciągnęła myślodsiewnią, a mężczyzna strzepnął do niej jedno z najgorszych wspomnień swojej żony.
- Draco, – zwrócił się do syna – idź z panią.
Chłopak się spiął, naprawdę nie chciał tam być.
- Idź, będzie tego potrzebować, idź.
Hermiona przysłuchiwała się temu ze zdziwieniem w oczach, ton głosu Lucjusza mógł świadczyć o tym, że martwi się nią – o szlamę! Pochyliła się nad misą, a blondyn o szafirowych oczach zrobił to samo. 
Gryfonka poczuła podłoże pod stopami, brukowaną uliczkę. Zadrżała – nie tylko z zimna październikowego powietrza, ale również od tego jak bardzo ta okolica była ponura. A znała tę część miasta i wiedziała, że ona przecież taka nie jest. I dotarło do niej dlaczego jej serce przejmuje ten okropny chłód, dokładnie w momencie, kiedy blondyn stanął tuż obok niej – Voldemort. Śmierciożercy, Czarny Pan i Dementorzy krążący wokoło. Czasy, w których Śmierć była u władzy.
Zobaczyła Narcyzę, dużo młodszą niż teraz, widziała różdżkę w jej ręku, wiedziała co się za chwilę stanie, nie chciała na to patrzeć, ale musiała. Taką miała pracę, a emocje w niczym tu nie pomagały, więc musiała się ich pozbyć. Nagle poczuła na swojej skórze lodowaty deszcz, momentalnie jej ciało pokryła gęsia skórka, wiedziała, że jak wyjdzie ze wspominania będzie całkiem sucha, ale teraz było jej bardzo zimno. Nagle poczuła jak na jej ramiona opada wiosenny płaszcz Malfoy’a. Spojrzała na niego i skinieniem głowy podziękowała za okrycie. Wtedy Draco kiwnął brodą w stronę swojej matki, dziewczyna natychmiast na nią spojrzała. Kobieta właśnie miała nałożyć kaptur na głowę. Nie zdążyła. Ubrany na czarno mężczyzna wyskoczył szybko i bardzo cicho z zaułka, obok którego kobieta skręcała, z paralizatorem w ręku dopadł jej szyi i poraził prądem. Gdy kobieta upadając traciła przytomność, scena zaczęła ciemnieć, by w końcu przemienić się w inną.
Znalazła się w jakimś zapuszczonym pokoju, jak z amerykańskiego thriller‘u, zobaczyła Narcyzę, która leżała na łóżku, właśnie się obudziła i układała sobie w głowie wydarzenia, potem szukała różdżki, a kiedy uświadomiła sobie, że jej nie ma, do pokoju wszedł mężczyzna. Hermiona poczuła jak Draco cały się spina, mimo to nie spuszczała z oczu napastnika, musiała zapamiętać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jego twarzy. Widziała jak podchodzi do Narcyzy, widziała jej zbolałą minę, brak nadziei i to nieme błaganie o pomoc. Widziała jak powstrzymuje krzyk, jak płacze, a mimo to całą swoją uwagę starała się poświęcić mężczyźnie.
W pewnym momencie, kompletnie nieświadoma tego co robi, odwróciła się i wtuliła w pierś Dracona, nie chciała już na to patrzeć, miała dość. I kiedy uświadomiła sobie swoje zachowanie i już miała się odsunąć, poczuła jak jego ręce mocnej przyciskają ją do swojej piersi. On też nie chciał na to patrzeć, on też kogoś potrzebował. On też…
Resztę już tylko słyszała, a w chwili, w której mężczyzna wyszedł z pokoju, Draco pociągnął ją w górę, do dnia obecnego. Próbowała się otrząsnąć, opanować – przywdziać na twarz swoją maskę obojętności – jednak nie wiedziała jak jej to wyszło. 
Malfoy Senior nic nie powiedział o płaszczu, który jeszcze spoczywał na jej ramionach.
- Dziękuję – powiedziała, do Lucjusza. – Postaram się jak najlepiej wykorzystać swoją wiedzę. – Oddała wspomnienie mężczyźnie. - Jest jednak coś, o co muszę zapytać…
- Nie. Nie szukałem go, nie torturowałem, nie zabiłem. Zrobiłem to o co mnie prosiła – powiedział z frustracją w głosie. – Wierzy mi pani czy mam to udowodnić? – zapytał. A zrobił to spokojnie, a nie z pretensją jakiej można by oczekiwać.
- Wierzę – odpowiedziała, a potem pożegnała się i wyszła z pokoju mężczyzny.
Gdy wychodzili z budynku, Bob chciał powiedzieć jakąś kąśliwą uwagę na pożegnanie, ale nie zdążył, bo Draco zrobił dokładnie to samo co Hermiona wcześniej – z za pleców rzucił w niego zaklęciem swobodnego zwisu. Dziewczyna wybuchła śmiechem, a potem podała chłopakowi dłoń, by się teleportować.
Stała przed jakąś kwiaciarnią. Spojrzała pytająco na Dracona, a ten wyjaśnił:
- Proszę mi wybaczyć tę wycieczkę, jednak przed powrotem do domu chciałbym kupić mamie kwiaty, a to moja ulubiona kwiaciarnia.
Hermionie wstyd się było do tego przyznać, ale była zauroczona postawą chłopaka więc jedyną jej reakcją było, po prostu, ruszenie w kierunku sklepu.
Kwiaciarnia była urządzona w tym starym, romantycznym stylu w dodatku była połączona z kawiarenką – dziewczynę od razu urzekło piękno tego miejsca.
- Draco! Twój bukiet już gotowy.
Hermiona spojrzała na miłą staruszkę, która wychodzi za kontuaru i wita się z chłopakiem niczym z wnukiem, a ten uśmiecha się do niej jak do ukochanej babci. Najistotniejsze jednak było to, że kobieta ta mówiła po francusku!
- Tym razem poproszę o dwa bukiety – odpowiedział jej w tym samym języku, a zrobił to naprawdę perfekcyjnie.
Hermiona przyjrzała się wszystkim napisom w pomieszczeniu i rzeczywiście, wszystkie były po francusku. Podeszła do okna szukając jakiegoś punktu orientacyjnego, gdy w jej oczy rzuciła się Notre Dame de Paris.
- Czyżby to dla tej pięknej, młodej kobiety, która ci towarzyszy?
- To nie moja dziewczyna, pracuje tylko dla mojej matki.
- Oh, ale i tak jest piękna!
Hermiona nadal przyglądała się widokowi z okna uśmiechając się przy tym, gdyż bardzo dobrze wiedziała o czym jest ta rozmowa. Gdy Malfoy Junior dostał już dwa, ogromne bukiety białych róż – od których Hermionie zapierało dech w piersi – poszli do wyjścia. Dziewczyna pożegnała się z kobietą tak samo perfekcyjną francuszczyzną jak ta u Draco, na co ten początkowo uniósł brwi w zdziwieniu, jednak później przypomniał sobie z kim ma odczynienia i jego zdziwienie minęło.
Przystanęli przed kwiaciarnią. Hermiona z zainteresowaniem wpatrywała się w blondyna, gdy zobaczyła, że wyciąga w jej kierunku dłoń z jednym bukietów.
- Proszę, to dla pani.
Hermiona oniemiała. Nie potrafiła znaleźć słów by opisać swoje zdziwienie, więcej! Nie wiedziała nawet co ma o tym myśleć. Potrafiła tylko z tym ogromnym szokiem, wymalowanym na swoich czerwonych ustach, przyjąć bukiet.
Draco Malfoy uśmiechnął się bardzo delikatnie i powiedział:
- Dziękuję.
I gdy Hermiona zobaczyła w jego oczach tę czystą wdzięczność, z jej twarzy zniknął szok, na usta wstąpił uśmiech, a na policzki rumieniec.
- To ja dziękuję.
Ruszyli w bliżej nieznanym kierunku, by móc się teleportować, gdy kobieta usłyszała dźwięk swojego telefonu. Nie chciała odbierać, mimo to spojrzała na wyświetlacz i się zawahała. To mogło być coś ważnego. Postanowiła zapytać:
- Czy mogę odebrać?
- Dlaczego pani mnie o to pyta?
- Ponieważ jestem teraz w pracy, a to telefon prywatny, no i to pan jest moim szefem.
- Nie ja, tylko moja matka. Proszę odebrać – powiedział i oddalił się.
Hermiona odebrała i powiedziała do słuchawki:
- Cześć Tom, tylko mów szybko o co chodzi, bo jestem w pracy i naprawdę nie mam czasu.
- O-o, pani detektyw znów pracuje i to we Francji! No, no… Tyle razy ci mówiłem, żebyś zostawiła tę robotę i przyjechała…
- Do rzeczy! – fuknęła.
- Znalazłem ci modela. Spotkałem go jak wychodził z kwiaciarni.
- Świetnie! – powiedziała nie ukrywając swojego zniesmaczenia tym pomysłem. - Znajdujesz mi Bóg jeden wie kogo, a ja mam tak po prostu zgodzić się i z nim pracować, tak?
- Przecież ciebie też tak znaleziono.
- Może i tak, ale nie proszono mnie wtedy o nagą sesję. Dobrze wiesz, że zgodziłam się zapozować ci nago tylko w profesjonalnych warunkach. To moja pierwsza taka sesja, obiecałeś, że będę pracować z profesjonalistą.
- Jestem przekonany, że jest profesjonalistą jeśli chodzi o nagie ciała kobiet.
Zamorduję go, pomyślała patrząc jednocześnie na stojącego nieco dalej Malfoy’a, za którym oglądały się wszystkie przechodzące obok niego kobiety, co Hermiony ani trochę nie dziwiło.
- No niech ci będzie. I co z nim?
- Będzie ci się podobać! Blondyn z szafirowymi. Serio, jest zabójczo przystojny, mówię to ja, a dobrze wiesz, że jestem wybredny i wolę kobiety.
Jak Malfoy, pomyślała spoglądając na niego kątem oka.
- A krawcowe twierdzą, że ma fenomenalne ciało…
Jak Malfoy.
- I, że bardzo dobrze wychowany.
Hermiona wzięła pod uwagę to jak zachowuje się teraz blondyn, który stoi zaledwie dwa kroki od niej. I znów to pomyślała:
Jak Malfoy.
- Ok. Spotkamy się w sobotę wieczorem, pa – pożegnała się i rozłączyła podchodząc do Malfoy’a. – Już. Przepraszam, że tyle to trwało.
- Nic nie szkodzi – opowiedział, kiedy kierowali się w jeden z zaułków. - Chciałbym przekazać pani zaproszenie mojej matki - na obiad.
I znowu była zaskoczona. Ale nie znalazła powodu, by odmówić.
- Przyjdę. Dziękuję.
- W takim razie, zapraszam! – powiedział i ujął jej dłoń.
Zniknęli.



Co do tego co jest napisane, a co nie. To narrator decyduje co wam powiedzieć, a co przed wami zataić – pamiętajcie o tym!
Pozdrawiam Was,
PortElizabeth :*

piątek, 6 lipca 2012

Część V

Rozdział został zbetowany dzięki uprzejmości Aidi, której bardzo dziękuję!

To pierwszy z rozdziałów, w którym przewijają się wersy piosenki, którą macie w linkach po prawej, w zakładce „moja inspiracja”. 

5. Sobota. Ulubiony, a jednocześnie najbardziej znienawidzony przez Hermionę dzień tygodnia. Dlaczego? Bo sobota, równa się Australii. Co złego jest w niej samej? W sumie nic. Bo to na przykład dzięki tym cotygodniowym wycieczkom Hermiona była tak pięknie, delikatnie opalona, czym zawsze oczarowany był Martin. Czy jej wspaniałe fotografie, którymi wszyscy się zachwycali - one w większości pochodziły właśnie stąd.
Dziewczyna jak dziś pamiętała jak zaszczepiała w umysłach rodziców chęć życia w Krainie Kangurów, jak z kominka znikały jej zdjęcia, jak zapominali, że mają córkę…* To właśnie poszukiwania rodziców były jej prywatnym projektem i wcale go nie lubiła.
Siedząc przy stole i jedząc bagietkę z twarożkiem spojrzała na zegarek. Była dziewiąta rano, ale w Australii. Najwyższy czas, by się zbierać. Zmiana czasu to był dosyć kłopotliwy aspekt jej podróży. Mało wtedy sypiała, nie przeszkadzało jej to zbytnio, ale też nie napawało optymizmem. Westchnęła. Miała już tego dość. Czy raczej swojej głupoty i bezsilności. Bo jak już instalowała w umysłach rodziców, że chcą przenieść się do Australii, to czy nie mogła przy okazji sprecyzować, że mają mieszkać na przykład w Sydney? Otóż nie mogła. Gdyby tak postąpiła śmierciożercy mogliby to z niej wyciągnąć, a tak wiedziała tylko jedną, przeklętą rzecz: że musi przeszukać cały kontynent. Sięgnęła po swój tablet, w którym miała notatki dotyczące poszukiwań rodziców. Od roku jeździ z miasta do miasta – poczynając od tych największych, by pewnego dnia - oby jednak nie - skończyć na jakiejś australijskiej wsi, w poszukiwaniu swoich rodziców. A że szuka ich już rok, może to świadczyć o tym, że z marnym skutkiem.
Spojrzała na kolejne miasto na jej liście, zabrała swoją magiczną torebkę z przeróżnymi rzeczami jak na przykład pokaźnych rozmiarów mugolski aparat fotograficzny i teleportowała się do Gold Coast. I co z tego, iż wiedziała, że ludzie których poszukuje nazywają się Wendell i Monika Wilkinsowie, skoro nadając im takie nazwiska doskonale wiedziała, że są to najbardziej popularne imiona w Australii i ludzi o takim imieniu i nazwisku jest niemal cały kontynent.
Przemierzała jedną z uliczek w swoich ulubionych szpilkach. No cóż, buty te wyraźnie nie nadawały się do biegania, ale do zwykłego przemierzania miasta dla Hermiony były idealne. Szła z wysoko podniesioną głową, prostując swoje długie, zgrabne nogi. Mimo ciemnych okularów jej bystremu wzrokowi nie mógł uciec żaden szczegół. W końcu zawsze mogła spotkać swoich rodziców gdzieś na ulicy.
Wyciągnęła z torebki swój tablet i przeanalizowała drogę do urzędu miasta. Nie było daleko, co więcej, bardzo lubiła spacerować po Australii. Idąc przyglądała się mijanym ludziom – z jednej strony z czystej ciekawości, z drugiej była detektywem. Hermiona przemierzając australijskie uliczki często myślała o tym jak teraz wygląda życie jej rodziców - jakich mają znajomych, jaki mają zawód, o czym w tej chwili rozmawiają, czy jak wygląda ich dom. To, że myśli o tym tylko w trakcie ich poszukiwań nie jest przypadkiem, będąc w Anglii zwyczajnie nie pozwala sobie na melancholię. Pod tym względem naprawdę idealnie wybrała swoją pracę, bo jeśli tylko dojdzie do wniosku, że jej myśli mają zbyt wiele swobody i pozwalają sobie na sentymenty, wtedy sięga po akta jakiejś spawy i pracuje. Coś jak…
Terapia.
Hermiona wiele poświęciła i każdy to wiedział. Dlaczego nikt tego nigdy nie kwestionował? Bo utracenie kogoś, kto sam chciał oddać za ciebie życie, to nie to samo, co dobrowolne pozwolenie na utratę rodziny. Co do terapii, nigdy się na nią nie zgodziła. To znaczy raz prawie się zdecydowała, ale potem wszystko w jej życiu się poprzestawiało, teraz robi to co robi i jest jaka jest.
W urzędzie poszło tak samo jak w sierocińcach, szybko i bez zbędnych pytań. Co więcej, było nawet łatwiej bo informacji dostarczał jej jakiś Australijczyk w średnim wieku, który wyraźnie miał ochotę na bliższą znajomość. Nie miał jednak szans - kompletnie nie jej typ, więc skończyło się tylko na miłym uśmiechu. Potem Hermiona już tylko przemierzała miasto w poszukiwaniu odpowiednich domów, jeśli jednak kogoś w domu nie zastała (pod pretekstem ankiety „Co się ludziom podoba w Wielkiej Brytanii?”), to dokładnie obfotografowała dom, również w miarę możliwości, jak najwięcej z jego wnętrza. W tej pracy zawsze bardzo pomagało zaklęcie Cameleona, dlatego też pewnego dnia dostrzegła, że stało się jej ulubionym.
Wracając postanowiła, że przejdzie się brzegiem oceanu. Zdjęła buty i mocząc nogi po kostki szła w świetle zachodzącego już słońca. W rękach trzymała swój aparat z ogromnym obiektywem, robiąc zdjęcia napotkanym ludziom. Uwielbiała, kiedy wiatr smagał jej twarz rozwiewając jej włosy. W połączeniu z obijającymi się o nogi falami dawało to poczucie błogości i wewnętrznego spokoju.
Utopia.
Ludzie przyglądali się jej z nieskrywaną fascynacją - co przyjmowała z uśmiechem - gdy chodząc po promenadzie, od stoiska do stoiska, przyglądała się różnym przedmiotom, wybierając zawsze te najbardziej oryginalne dzieła. Tak naprawdę oddaliła się od morza na więcej niż 300 metrów, tylko dlatego, że chciała kupić kwiaty. Uwielbiała białe róże, to też właśnie one towarzyszyły jej w pracy.
Hermiona, jak co tydzień, nie wiedziała czy cieszy się z aktywnie spędzonego dnia, czy też nie. W końcu rodziców nadal nie znalazła. Ale to właśnie te wyjazdy tak bardzo ją odmieniły i nawet gdyby chciała nie potrafiła tego żałować. Nie była już tym kim kiedyś, ale ta zmiana dawała jej siłę, której bardzo potrzebowała.

To jest wszystko czego chciałeś i wszystko czego nie.
Jedne drzwi się otwierają i jedne drzwi się zamykają.

Sobotnie, późne wieczory były też czasem, w którym powoli, bardzo ostrożnie dawkowała sobie pesymizm. Ostrożnie oswajała się z myślą, że rodziców może już nie znaleźć. Wiedziała na pewno, że wylecieli do Australii, sama tego dopilnowała, ale są przeróżne wypadki i ona doskonale o tym wiedziała. Nie chciała tylko, by to okazało się prawdą. A sobota była tym dniem ponieważ:
a) gdyby jednak straciła nad sobą kontrolę i zaczęła płakać, to nie musiała się obawiać, że ktoś ją przy tym zastanie;
b) następnego dnia pracowała, a była to praca, która zawsze wprawiała ją w zdumienie, a jednocześnie sprawiała jej wiele radości i satysfakcji z samej siebie – dowartościowywała się nią.
I dlatego kiedy przychodził smutek, myślała o kolejnym dniu, o niedzieli, która jest początkiem nowego tygodnia, początkiem czegoś lepszego, innego. To sprawiało, że zasypiała spokojnie.

Otworzyła oczy. Przez okno sączyło się słabe światło pochmurnego, brytyjskiego dnia. Nie lubiła tej pogody. Deszcz jak deszcz, nie kochała go, ale jeszcze bardziej nie znosiła ciężkiej warstwy chmur, które przykrywały błękit nieba. I słońce. Miona kochała słońce. I kochała gdy świeci słońce, ale jednocześnie pada deszcz. Zjawisko rzadkie i malownicze, dlatego tak bardzo ją urzekało.
Tym razem na „śniadanie” były tylko płatki kukurydziane z mlekiem. Darowała sobie też swój makijaż, choć zawsze był delikatny, tak by podkreślić jej urodę, to malowanie się mogłoby okazać się bezsensowne. Gdy spojrzała na swój złoty zegarek i utwierdziła się w przekonaniu, że u Martina jest już poranek teleportowała się niedaleko jego studia.
Jej krótka spódniczka i wysokie szpilki cudownie eksponowały jej długie, kształtne nogi – jej największy – jak dla niej – atut. Uwielbiała je eksponować, dlatego zimno tak bardzo ją frustrowało. Znów przyciągała spojrzenia i choć wiedziała, że to próżne, lubiła to zainteresowanie, podziw czy zazdrość. Jednak i tak widziała w tym minus. Zawsze wtedy myślała o Malfoy’u. Zapukała do drzwi, by już po chwili ujrzeć zachwyconego jej widokiem Martina. Uśmiechnęła się i weszła do środka. Przywitała się z ekipą i usiadła na swoim krzesełku u makijażystki. Jej ego lubiło to uczucie gdy ktoś się nią zajmował – znów. Hermiona się za to karciła, ale robiła to tak naprawdę nie słusznie, gdyż jej zachowanie brało się z tego jak była postrzegana w przeszłości. Dorastała w otoczeniu dwóch chłopców, którzy uwielbiali zapominać, że jest dziewczyną, a kiedy w końcu jej ukochany to zauważył, zrobił jej wielką awanturę niszcząc tym samym cały bal bożonarodzeniowy. No i był jeszcze Malfoy i to jego „szlama”. Hermiona wiedziała, że on nigdy nie spojrzy na nią tak, jakby tego chciała. Pragnęła, by choć raz spojrzał na nią z podziwem.
Choć raz.

Niektóre modlitwy odnajdują odpowiedzi,
Niektóre modlitwy nigdy nie będą wysłuchane.

- To jak Księżniczko?
- Nie wiem, bo nic mi Pan nie powiedział, Panie Fotografie. – Uśmiechnęli się do siebie.
- Dlatego przyniosłem ci sukienkę. Dzisiaj styl retro.
- Już mi się podoba – powiedziała i cmokając go w policzek zabrała wieszak z ubraniem i poszła się przebrać.
Uwielbiała pozować do obiektywu, sama nie rozumiała dlaczego tak jest, ale gdyby tamtego dnia się nie zgodziła, nigdy nie dowiedziałaby się jak wielką radość sprawia jej ta zabawa. A Martin kochał ją fotografować. Potrafiła przedstawiać tak wiele wcieleń i była to jego ulubiona, najlepsza modelka. Zresztą, nie tylko jego.
To było pierwszego razu kiedy pojechała do Australii w poszukiwaniu rodziców. I poszło jej strasznie. Musiała odreagować i po tym jak fatalne były jej poszukiwania, i po tym co było w domu. Weszła do pierwszego mijanego, australijskiego fryzjera i ścięła swoje włosy. Ta zmiana była tak drastyczna – od kręconych, długich do pasa włosów, po króciutkie i proste – a przy tym tak idealna dla Hermiony, że wciąż absolutnie się nie zapowiada na jej zmianę. Dlaczego? Otóż, ta fryzurę naprawdę oddaje charakter dziewczyny. Wtedy on się dopiero rozwijał, ale i tak razem z fryzjerką obrały idealny kierunek - z zawsze zamkniętego tulipana, w otwartą, czerwoną różę.
A róże mają kolce. Często bardzo duże.
Kiedy Hermiona zachwycona swoją przemianą wychodziła z salonu wpadła na Martina Kola. Mężczyzna z miejsca się zakochał w jej ciele i jak tam stał, tak padł do jej stóp i błagał, by została jego modelką. Na początku wyśmiała jego pomysł, ale ostatecznie się zgodziła.
Musiała coś udowodnić.
Odkryła, jak dobrze się przy tym bawi i jak ją to odpręża. Mimo to, nadal nie rozumiała dlaczego cała ekipa uważa ją za piękną, w dodatku, bardzo profesjonalną modelkę. Tak było dopóki współpracy z nią nie zażądał Thomas Hardwick – najpopularniejszy i jeden z najlepszych fotografów na świecie. A potem Vogue i kampanie reklamowe słynnych marek. No i już było jej łatwiej uwierzyć. Mimo to z Martinem pracuje nadal, przy mniej popularnych projektach, ale i tak to uwielbia. Czasem przyłapuje się na tym, że zastanawia się czy czasem zawsze taka nie była.
Podczas jednego ze zdjęć zauważyła, że pomyślała o tym jakby zareagował Malfoy na jej drugi zawód...
Żegnając się z Martinem usłyszała:
- Zostaniesz na noc?
- Wiesz, że nie mogę – jutro pracuję – powiedziała i cmokając go w policzek wyszła, by za chwilę teleportować się do Londynu.

* Świadome nawiązanie do ekranizacji. Poza tym, jak widać, nie wszystko podąża za kanonem – patrz technologia.
Mia Land of Grafic