sobota, 29 grudnia 2012

Część XVI

16.  - Patrz jak chodzisz, Weasley – wycedził. - Tym razem nie tylko ego przysłania ci pole widzenia... Jednak muszę przyznać, że w tych okolicznościach to pudło mi bardzo odpowiada. Nareszcie stąd znikniesz – powiedział z błyskiem w oku.
- Stul pysk, Malfoy.
Draco odwrócił się powoli.
- To twój ostatni dzień tutaj, ale to nie znaczy, że ktokolwiek tu chociaż kiwnie palcem żeby ci pomóc. Więc jeśli ci życie miłe, odpuść.
Ron upuścił pudło ze swoimi szpargałami.
- Myślisz, że jak byłeś śmierciożercą, to więcej umiesz? - warknął i wyciągnął różdżkę.
- Po pierwsze, Weasley, zawsze wiedziałem więcej, a po drugie to ty zawsze byłeś tym najgorszym. - I zaczął wyliczać: - Najgłupszy, najbardziej rudy, najbardziej tchórzliwy, najbardziej pechowy, najbardziej niedojedzony, najmniej kochany, najmniej dostrzegany... Z a w s z e   d n o – wyszeptał mu wprost w twarz.
Draco nie miał różdżki w dłoni, stał luźno, a ręce miał opuszczone wzdłuż boków. Twarz Rona natomiast była wręcz karminowa ze złości. Trzymał różdżkę z taką siłą, że jeszcze trochę i z pewnością by ją złamał (nie po raz pierwszy, swoją drogą). Blondyn nic sobie z tego nie robiąc odwrócił się i poszedł w kierunku, do którego zmierzał nim szturchnął go rudzielec. Weasley nie potrafił znieść tej ignorancji i już celował trzęsącą się ze złości różdżką, gdy Draco podniósł rękę i pstryknął palcami, wykorzystując sztuczkę Hermiony na Boba Smitha. Ron zawisł jedną nogą pod sufitem, a Malfoy poszedł dalej. Szwagier Potter'a szamotał się, kopał powietrze i klął jak szewc. Wycelował różdżką w znienawidzonego Ślizgona i już wypowiadał Crucio gdy zjawił się Harry, rozbroił go i nie oddał różdżki.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś z nikim nie walczył? - wydarł się.
- To ten tleniony sukinsyn zaczął – bronił się.
Harry prychnął.
- Ściągnij mnie!
- Nie mam zamiaru. Zacząłeś to, to wiś. Zasłużyłeś sobie – powiedział i poszedł do swojego gabinetu.
Malfoy uśmiechnął się i zniknął za rogiem.

* * *


- Mówiłam żeby mi nie przeszkadzać! - powiedziała zła odrywając się od papierów, nad którymi ślęczała. - Malfoy? Wynoś się z mojego gabinetu, natychmiast!
Była zdumiona kiedy podniosła wzrok, a tam, zamiast jej asystentki, szafirowooki blondyn. Zdziwienie jego wtargnięciem do jej gabinetu bynajmniej nie umniejszyło jej złości, gdy tylko go zobaczyła. Jak się okazało jej słowa nie były wystarczająco dosadne, bo Dracon zamknął drzwi i podszedł bliżej jej biurka. Gdy to zobaczyła jej źrenice gwałtownie się rozszerzyły, a zdrowy rozsądek zaczęła przysłaniać furia. Dziewczyna wolała nie wiedzieć skąd u niej ta złość, ale - niestety - wiedziała i doprowadzało ją to do szewskiej pasji. Jak wszystko tego dnia. Poczynając od tego, że była niewyspana i bolała ją głowa, kończąc na tym jaki piękny był dzień. Miała wrażenie, że słońce i ptaki z niej kpią.
- Powiedziałam: wynoś się – wycedziła, choć przypomniało to raczej syk.
- Nigdzie się nie wybieram – powiedział z aroganckim uśmiechem.
Hermiona płonęła ze złości, niemal unosiła się nad nią czerwona łuna. Sięgnęła do kieszeni po różdżkę, ale gdy jej tam nie znalazła zbladła. Spojrzała na Draco i nie pomyliła się, to on miał jej magiczny katalizator. Wstrzymała oddech zastanawiając się co teraz, gdy zobaczyła, że Malfoy uśmiechnął się figlarnie.
- Nie powinnaś nabrać się na tę sztuczkę, skoro już ją widziałaś – powiedział i puścił jej perskie oczko.
Hermiona sapnęła i przechodząc koło chłopaka gwałtownie wyrwała mu ją z ręki. Wyszła do holu, do swojej asystentki i kazała jej natychmiast iść do domu.
- Ale jak to? - zapytała zdezorientowana.
- Zwyczajnie, masz wolne popołudnie. I tak, zapłacę ci za nie, dobrze o tym wiesz - zirytowała się. - A teraz już idź!
Gdy do Megi dotarło jak zła jest Hermiona niemal wybiegła z pracy. Gryfonka odetchnęła głęboko, a potem wróciła do swojego gabinetu i spiorunowała Malfoy'a wzrokiem. Ten zdawał się kompletnie nie zauważać jej „rozgniewanej” miny. Co więcej, usiadł w jej fotelu, a swoje nogi oparł na jej biurku.
- Wynoś się stąd natychmiast! – krzyknęła, była tak zła, że przestawała nad sobą panować.
- Czego z wyrażenia: „Pilnuj Hermiony.” nie rozumiesz? - zapytał układając się wygodniej i zamykając oczy jakby chciał zasnąć w jej biurze.
- Ty chcesz mnie pilnować? Ty? Jesteś podłą kreaturą, nienawidzę cię, Malfoy, wynoś się stąd natychmiast!
- Nie myślisz tak – powiedział podnosząc się z fotela. Nie wiadomo kiedy znalazł się tak blisko niej, że czuła ciepło bijące od jego ciała. - To nie mnie nienawidzisz – szepnął, dotykając jej policzka.
Jej serduszko zatrzepotało. Wstrzymała oddech i teleportowała się.
Wylądowała na maleńkiej plaży wciśniętej w Wybrzeże Wraków, w Australii. Piękne miejsce, a co ważniejsze, tysiące kilometrów od Malfoy'a. Odetchnęła. Zrobiła głęboki wdech nabierając morskiego powietrza, a chwilę później spokojnie wypuściła je z płuc. Wtedy usłyszała trzask teleportacji. Odwróciła się i zobaczyła Draco. Dech zamarł jej w piersi.
Teleportowała się.
Nie miała pojęcia jak wtedy ją znalazł, ale miała stuprocentową pewność, że teraz mu się to nie uda. Powiedzieć, że Nantucket to maleńka wyspa w Massachusetts, którą uwielbiają malarze, a większość mieszkańców utrzymuje się ze sprzedaży akwareli to jedno. Ale to, że jest zapadłą dziurą, w której diabeł mówi "dobranoc", to już zupełnie co innego. Słońce właśnie wschodziło, wyczyniając prawdziwe cuda z niebem. Usiadła na latarni morskiej, na którą się teleportowała i starając się uspokoić podziwiała nieboskłon. Minutę później znów usłyszała trzask. Nie musiała się odwracać, żeby czuć jego obecność za swoimi plecami.
Teleportowała się.
Wylądowała przed swoim domem. Nie mogła teleportować się wprost do niego, czego żałowała w tej chwili jak niczego innego. Już wyciągała klucz, już dotykała klamki, gdy usłyszała trzask. Zniknęła natychmiast. Tym razem wybrała Rzym, uliczkę jaką przechodziła jakiś czas temu, jedną z niewielu, które byłe puste. Coś jej podpowiadało, że powinna jak najszybciej znaleźć się wśród mugoli, wtedy jej nie znajdzie.
Nie zdążyła.
Zamknęła oczy i poczuła ciągnięcie w okolicach pępka. Wylądowała, być może, w najgorszym miejscu na świecie, ale już nie miała siły, by myśleć. Nie miała pojęcia jak on to robił. Jej umysł był przecież idealnie zamknięty. 
Wiatr poruszał fioletowymi kwiatami na lawendowym polu. Oparła się o drzwi kapliczki.

Więc upadamy i rozbijamy się
I popełniamy te same błędy
Jak zawsze, zawsze 
Czołgamy się spleceni
Oddzieleni od naszego wnętrza
Tak jak zawsze, zawsze wiedzieliśmy

Usłyszała dźwięk, którego tak bardzo słyszeć nie chciała. I zobaczyła człowieka, na którego nie mogła patrzeć, chociaż bardzo chciała.
Wtedy się rozpłakała.
Mia Land of Grafic