sobota, 1 września 2012

Część XIII

W rozdziale zupełnie nic się nie dzieje, ale jest parę rzeczy, które chcę powiedzieć.
Rozdział, chcę zadedykować Charming, która w jednym ze swoich komentarzy napisała coś, co bardzo dobrze oddaje moje plany. Oczekuj nieoczekiwanego. Dziękuję Ci, za to bystre spostrzeżenie.
Poem dostanie dedykację kiedy indziej, ale i tak chcę Ci podziękować, za Twoją pozytywną energię. Myślę też, że bez Twojego zapału , chęci i komentarzy notka nie pojawiłaby się "tak szybko".
Wydaje mi się, że miałam jeszcze coś napisać do Otki, ale nie pamiętam co. <gamoń>
Zapraszam do lektury!



13. - Potter, Hermiona Granger ma jakiegoś natrętnego adoratora, który wyraźnie nie daje jej spokoju.
 - To znaczy?
 - Patrz – powiedział.
Przytknął końcówkę różdżki do skroni i srebrzystą nić strzepnął do kamiennej misy pokrytej runicznymi znakami. Harry zerknął szybko, a potem Malfoy zabrał swoje myśli z powrotem, zauważając też, że jego przełożony jest, co najmniej, wyprowadzony z równowagi. Dracona to nie dziwiło, gdyby to była jego przyjaciółka, niemal siostra, czułby się tak samo.
Bliznowaty usiadł za biurkiem i poczochrał włosy. Niemoc, według Harry'ego Potter'a to najgorsza z możliwych rzeczy.
- Postrasz go – rzucił niczym wyrachowany gangster.
Poprawił okulary i wrócił do dokumentów, którymi zajmował się nim przyszedł, skądinąd i jakimś cudem, jego najlepszy człowiek.
- Jakieś ograniczenia? - zapytał, choć i tak odpowiedź była dla niego jasna.
- Dwa.


- Jest coś, co muszę załatwić nim wrócimy do Prowansji - powiedział Malfoy zjawiając się pod drzwiami Hermiony, punkt dziesiąta.
Skąd miał adres?
Teleportowali się.
- Malfoy, przyszedłeś do ojca? - zapytała zaskoczona miejscem, w którym wylądowali.
- Nie – nic więcej nie odpowiedział.
Bob Smith wstał zza biurka i z wstrętnym uśmiechem „przywitał się”. - Granger... I twój ochroniarz, Malfoy – wycedził. - Czy może raczej kochanek? Tylko jak to się stało, że chciał dotknąć szlamy? - zapytał z cynicznym uśmiechem.
Ani Bob, ani dziewczyna nie widziała błyskawicznie wyciągniętej różdżki. Co więcej, właśnie odwrócili wzrok, bo zobaczyli Lucjusza wychodzącego z pokoju, po świeży numer Proroka.
- Draco?
- Witaj ojcze.
- Przyszedłeś do mnie?
- Nie, dzisiaj jestem służbowo. Przyszedłem do niego – powiedział i wycelował różdżką w Boba. - Jeśli nie chcesz tego oglądać, – tu zwrócił się do kobiety – to wyjdź.
- Zrobisz z nim porządek?- zainteresował się Lucjusz. - Nareszcie! Jest gorszy niż cała rodzina Parkinsonów. Nie dotrzymam wam jednak towarzystwa, wybaczcie. Moja ulubiona audycja w radiu właśnie się zaczyna.
I mrucząc pod nosem o tym, że to na niego mówią, że nikogo nie szanuje poszedł do swojego pokoju.
- Chyba nie sądzisz, Malfoy, że coś mi zrobisz? - prychnął lekceważąco i założył ręce na piersi. - Jesteś nic niewartym śmieciem, który uniknął Azkabanu. Jesteś nikim, masz tylko pieniądze. I już żadnych wpływów – perfidny śmiech wypłynął na twarz Smith'a.
- Wychodzisz? - zapytał Hermionę. - Będzie głośno, naprawdę.
- Jesteś naiwny myśląc, że możesz mi coś zrobić.
- Ja jestem naiwny? - zapytał i podniósł lewą rękę, w której była różdżka przeciwnika.
Oczy Bob'a rozszerzyły się ze strachu.
Draco machnął różdżką i mężczyzna już był unieruchomiony.
- Malfoy! Nie wolno ci nic mu zrobić. To napad, zamkną cię. - Hermiona wolała nawet nie myśleć skąd bierze się jej troska.
- Powiedziałem już, jestem tu służbowo. Nikt nic mi nie zrobi. - A potem powiedział najbardziej zaskakujące słowa, jakie kiedykolwiek od niego usłyszała. – Zaufaj mi. Zero konsekwencji.
Hermiona westchnęła i usiadła na kanapie.
 - Słuchaj, śmieciu – powiedział Malfoy, kiedy podszedł do mężczyzny i przytknął mu różdżkę do gardła. - Zadarłeś z aurorem, a to gorsze niż śmierciożerca. Gorzej, bo jako śmierciożerca w końcu bym cię zabił i już nie czułbyś bólu. Teraz będziesz po prostu błagać o śmierć i modlić się, by jak najszybciej mi się znudziło.
Potem Hermiona słyszała już tylko krzyki. Krzyki i płacz torturowanego mężczyzny. W pewnej chwili zaparzyła sobie kawy i zaczęła przeglądać jakiś katalog.
- A teraz mnie posłuchasz. Już nigdy, NIGDY nikogo nie obrazisz! Czy to Hermiony, czy kogokolwiek, nawet skrzata domowego. Zrozumiałeś? - rzucił kolejne Crucio.
- Tak, tak – wyjęczał, błagając o litość. - Już nigdy, nikogo, obiecuje! Ale błagam, błagam... - próbował złapać oddech.
Kolejne Crucio.
 - Zwolnisz się stąd, jeszcze dzisiaj. Zrozumiałeś? - warknął.
Kolejne Crucio.
- Tak, tak, jeszcze dzisiaj, przysięgam, przysięgam...
Draco wiedział, że zaczyna już tracić świadomość.
- Spróbuj uciec, a będę cię gonił. I znajdę cię... Zrozumiałeś? Crucio.
To był ostatni „cios” jaki wytrzymał Bob Smith. Gdy już nieprzytomny osunął się na ziemię Draco dał mu spokój. Przygryzł delikatnie dolną wargę i spojrzał na Hermionę. Żadnego strachu. Więcej! Żadnego obrzydzenia, czy niechęci. Siedziała prosto przyglądając mu się uważnie, choć wzrok miała raczej pusty – nie wyrażał żadnych emocji.

- Nie rozumiem cię, Malfoy. Po co tu przyjechaliśmy, ja muszę pracować!
- Masz rację, Granger. Nie powinniśmy tu teraz przyjeżdżać.
Hermiona straciła rezon. Draco Malfoy właśnie się z nią zgodził! Jak to możliwe, myślała idąc zatłoczoną przez turystów uliczką.
- Powinniśmy się tu znaleźć o świcie, gdy wszystkie te uliczki są jeszcze puste. Właśnie wtedy Les Baux de Provence - miał świetny akcent – wygląda najpiękniej. Nie wiem ile w tym mojego zdania, a ile mojej matki, jednakże coś w tym jest. Wtedy przynajmniej można coś zobaczyć, bo da się przejść.
Zaprowadził ją na coś w rodzaju tarasu widokowego. A widok był piękny.
- Pasmo gór, na którym jesteśmy nazywa się Alpilles, a nazwa miasteczka pochodzi od słowa baus, które oznacza skalisty stok albo urwisko. Mówi się, że to najpiękniejsze miasteczko nie tylko Prowansji, ale też całej Francji. Czy się z tym zgadzasz, czy też nie, mam nadzieję, powiesz mojej matce. Zna to miasteczko jak własną kieszeń i, tak naprawdę, to ona powinna tu z tobą teraz być.
Chodzili po mieście kilka godzin, dużo opowiadając jej o historii miasteczka, co z jednej strony Hermionę bardzo irytowało, a z drugiej cieszyło. Cieszyło, bo dzięki temu jej wiedza była większa, irytowało, bo wykład prowadził akurat Malfoy. Zawsze tak było, że najmądrzejszym i najinteligentniejszym chłopakiem w szkole (według opinii innych też najprzystojniejszym) był Draco, a dziewczyną właśnie Hermiona. Czyżby teraz okazało się, że chłopak wygrał rywalizację? Nie mogła się z tym pogodzić.
- To nie miodowe królestwo, ale też świetny sklep - powiedział w pewnej chwili, zatrzymując się przed drzwiami jednego ze sklepów.
Rzeczywiście, wystawione tam słodkości zainteresowały Hermionę i nie zamierzała ich sobie odmawiać. Jej figura nie potrzebowała odchudzania, a nawet gdyby bardzo starała się przytyć mogłoby się jej nie udać.  Powybierała sobie papierową torbę pełną smakołyków, za które właśnie miała płacić, gdy chłopak wyciągnął banknot i zapłacił za nią. Spojrzała na niego zaskoczona, jednak ten patrzył na sprzedawczynię. Gdy wychodzili powiedziała ciche „dziękuję”.
- Nie ma za co – odpowiedział i zaprowadził ją do ciemnego zaułka, by teleportować ich do...
- Wypożyczalnia samochodów? - zapytała zdziwiona. - Co my tu robimy?
- Przecież nie powiem Przeorowi, że się teleportowaliśmy pod klasztor, a piętnastokilometrowy marsz z miasteczka, też nie jest najlepszą wymówką.
- Piętnasto?
Draco wzruszył ramionami i poszedł wybrać sobie najszybszy samochód.
- Ty umiesz prowadzić? - zdziwiła się.
- Umiem, nie widzę w tym żadnej filozofii. Prosty, mugolski wynalazek. A co do przestrzegania przepisów, to wy zawsze mieliście z tym problem – powiedział ze złośliwym uśmiechem.
Hermiona się nastroszyła.

- Dobranoc Ojcze.
- Dobranoc Synu, dobranoc Hermiono. Jeszcze raz dziękuję za specyfik na plecy.
- Na pewno pomoże – powiedział Draco i otworzył Hermionie drzwi do wypożyczonego kabrioletu.

- Gdzie idziemy? – zapytała gdy Malfoy oddał samochód i minął już czwarty, nadający się do teleportacji zaułek.
- Mówiłem przecież, że Les Baux de Provence wygląda najładniej kiedy jest opustoszałe.
Tak więc przemierzali miasteczko jeszcze raz, teraz gdy słońce zaczęło już zachodzić, a ludzi na uliczkach było coraz mniej ich wycieczka nabierała innego charakteru. Bardziej... intymnego.
Hermiona ciągle widziała przyglądających się im ludzi. Niektórzy, jak twierdziła, byli na tyle bezczelni, że odwracali za nimi głowy. I wszyscy mieli to samo spojrzenie. To samo, którym obdarzał ją każdy zakonnik w tamtym przeklętym klasztorze.
Zbliżała się dziesiąta, gdy chłopak skręcił i wszedł na podwórko jednej z malowniczych kawiarni. Draco poprosił, by coś sobie wybrała. Dla niej siedzenie tutaj było idiotycznym pomysłem. Nie miała na myśli jakiegoś romantycznego, wręcz elektryzującego klimatu jaki się tu tworzył, bo miejsce było tak piękne, że Hermiona zaczęła nawet rozważać przeprowadzę tutaj. Chodziło o to, że w jej mniemaniu, gdy dwoje ludzi idzie do kawiarni to będą ze sobą rozmawiać, a nie milczeć, Bóg jeden wie jak długo.  
Nim przyniesiono złożone zamówienie dostrzegła, że coraz więcej ludzi wychodzi. Widziała, że na drzwiach pisze, iż otwarte jest do północy, jednak teraz, w każdym razie na zewnątrz, byli tylko oni i jeszcze dwie pary. Właśnie! Pary, które zdawały się świata poza sobą nie widzieć. Westchnęła. Miała ochotę stąd zniknąć, co ona tu w ogóle robiła? I to z Malfoy'em! Jej natura się buntowała, nie powinno jej tu być.
- Merci – podziękowała grzecznie, jednak bez entuzjazmu.
Malfoy przeszywał ją wzrokiem.
- I jak wycieczka? Podobała się? Robiłaś tyle zdjęć, sądziłem, że ci się podoba. A jednak siedzisz tu teraz, a wzrok masz pusty.
- Bo jestem zła o ten przeklęty klasztor! - wybuchnęła Hermiona. Zrobiła to zupełnie bezmyślnie, spontanicznie. Nawet nie sądziła, że coś takiego może nastąpić. Natychmiast zakryła usta dłonią.
- Przeklęty? - zakpił. 
- Nie wiem co kombinujesz, Malfoy, i co im nagadałeś, ale wszyscy zachowywali się jakbym była twoją dziewczyną lub, co gorsza, narzeczoną! - podparła czoło rękami i patrzyła na swoje kolana.
Byłą zbulwersowana, a wspomnienia z tamtej wizyty tylko pogarszały sprawę. Mogła, jeszcze, przymknąć oko na tych wszystkich młodych Braci, brakowało im rozrywki, żartów, atrakcji. Ich pytania o to jak im się układa, w łóżku – oczywiście tak, żeby nikt nie słyszał – jeszcze przeboleje, ale pytania Ojców, o takie rzeczy jak się poznali? Już nie mówiąc o spojrzeniu, które mówiło „kiedy ślub?” W ogóle spojrzeń było pełno, zwłaszcza tych zachęcających. Hermiona miała ochotę zapaść się pod ziemię. Ale wcześniej zabić Malfoy'a
a) że ją tam zabrał
b) że na to pozwolił.
Nagle gwałtownie podniosła głowę i rozejrzała się na boki. 
- Co to ma niby być? - zażądała odpowiedzi.
- Romantyczna melodia.
- Chyba kpisz.
- Są tutaj dwie zakochane pary, my podobno też na parę wyglądamy. – Wzruszył ramionami. - Taki urok tego miejsca.
- I mówisz to tak spokojnie? W ogóle, jak na zarozumiałego arystokratę, podchodzisz nad wyraz spokojnie do opinii, że jestem twoją partnerką.
Wzruszył ramionami. 
- Nie robi mi to różnicy.
Niepojęte.
- Skosztuj kawy, myślę, że będzie ci smakować.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo to najlepsza kawiarnia w promieniu tysiąca kilometrów.
Hermiona skosztowała, rzeczywiście była zachwycająca. Co więcej, wystarczył jeden jej łyk, a cała jej złość się ulotniła. Gorąca kawa pozwoliła jej nie tylko na rozkoszowanie się swoim smakiem, ale też na podziwianie okolicy. A w istocie, widok z ogródka był zachwycający. Nawet, kiedy wszystko pochłaniał mrok nocy. 
Było już po jedenastej, kiedy ramiona Hermiony pokryła gęsia skóra. Draco wstał i okrył ją białym pledem. I wcześniej i po tym wydarzeniu milczeli. Ale, o dziwo, Hermionie już to nie przeszkadzało. Nagle zdała sobie sprawę, że dobrze się jej tam siedzi i milczy. Że wygodnie jej kiedy ona i on wpatrują się w krajobraz. Ale bała się. Bała się, że przyjdzie taki moment, w którym będzie chciała spędzić tak całą wieczność.
- Myślę, że powinniśmy już iść.
Spojrzała na jego zegarek. Północ. Draco zapłacił i wyszli. Była jak w jakimś transie, bo zupełnie nie zauważyła, że przez te pięćdziesiąt metrów, które przeszli trzymała go za rękę. Dopiero kiedy uczucie towarzyszące teleportacji ją otrzeźwiło zdała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała jednak, czy to ona chwyciła go za dłoń, czy to on ją.
- Jutro Greenwich – pożegnał się Malfoy.
- Skąd ty, do cholery, to wiesz? - zapytała zła i zdziwiona. Skąd mógł wiedzieć co planowała na jutro, przecież te plany był tylko w jej głowie.
- W końcu jestem najlepszym aurorem Potter'a – puścił jej perskie oczko i deportował się zostawiając Hermionę z szokiem wymalowanym na twarzy. 
Mia Land of Grafic