czwartek, 29 sierpnia 2013

Część XXX + EPILOG



'Ellie, † ραткαzα ♪, ~Sectumsempra, Agata Krawecka, AGS, alison, Allecto, Angusa, Anonimka100, Arurka, Avada Kedavra, Az, Azalia, be happy!, Bella i Narcissa, Bloom, Bof ryd, Bonnie, Casparow, Cave Inimicum, Charming, Claudia Malfoy, Cosabella, courtney_, Danielle Dymms, Devrait, Diabełek, Dj, Ew, Fanka1, Florence, fragleesik, Gabryś Westwick, Gisia, Hebź, Hember, Ironia, Joanna Przybylska, jus, Karmelek, Kasiek9318, Katarzyna Pisze, Kate, Kath, la_tua_cantante_, Lily, Madzia, Magdalena, Malwina, Mała, Marlene_, marnotrawna, Marzycielka, mm, Mustela, N., Natalia Jula, Nea, Nelson, niesmiertelna-milosc, niewysoka, Nox, nutelkam, Odiumortis (SWAG), Olcis15, Oliwkowa Przestrzeń, oNyks, Otka, Pani Z., Panna Malfoy, petite102, Pisarka Mel, Poem Impromptu, Rita Durian, Rockowa Delena, Rukia-chan, Rzepka, seinA, Sentymentalna, SIE, SmErF, Smile, Snovi, SweetChoco, Sweetnes, Szczera, Tajemnicza, Ticjo Anastazja, Tyśka, Villemo, Wika^^, xxasieekxx, Zaczarowana ♥. Zbuntowana97, Zuzanna Ba oraz każdy Anonim
Ten rozdział jest dla Was!
dziękuję za KAŻDY wasz komentarz


Pisałam przy akompaniamencie:

30. Czuła, że cały niepokój jaki kotłował się w niej od tygodni za sekundę ją przytłoczy, a mimo to, nie myśląc zupełnie o tym co robi, instynktownie podeszła do torebeczki, chwyciła ją do ręki i wyciągnęła z niej zamszowe etui w tym samym kolorze. Podniosła wieko i zobaczyła kolię zrobioną z białego złota i wkomponowany w nią szmaragd. A na niej, malutka, prostokątna, beżowa karteczka z kredowego papieru. Czarnym atramentem były na niej napisane trzy słowa. I było to pismo Dracona Malfoya. 
Noli irritare Draco
Świat wrócił na miejsce. 
Upadła na kolana i rozpłakała się.
Pamiętała wszystko. 
dotyk... 
słowa... 
pocałunki... 
szepty... 
zgryźliwość... 
zwinność... 
śmiech... 
posiłki... 
pieszczoty... 
fontanna... 
Prowansja... 
Nowy Jork... 
lawendowe pole... 
kapliczka... 
kwiaciarnia... 
kawiarenka... 
Smok... 
Narcyza... 
Lucjusz... 
sesja...
bójka z Ronem... 
Weasleyowie... 
Potterowie... 
modeling... 
Megi... 
rodzice... 
Jego wyspa... 
Tiffany... 
Nantucket... 
wszystkie miejsca w jakich z Nim była... 
smak... 
zapach... 
most...
taniec...
sposób bycia... 
gesty... 
siła...
szybkość... 
zwierzenia... 
wygłupy... 
szmaragdowe oczy... 
bliskość... 
empatię... 
nienawiść... 
strach... 
ciekawość... 
ignorancja... 
opanowanie... 
złośliwość... 
subtelność... 
noce... 
dnie...
ucieczkę... 
wypadek... 
ukochanego Rona... 
Upadła na kolana i rozpłakała się. Mocno przyciskała etui z kolią do piersi i płakała. Gorzko płakała.

Draco stał za ścianą i nasłuchiwał. Nigdy wcześniej nie był tak świadomy upływającego czasu jak wtedy. Stał tam, a jego serce biło jakby wolniej. Jakby próbowało dopasować się do jego umysłu, w którym wszystko odbywało się tak męcząco wolno. 
Słyszał każdy szmer, każdy oddech, każde uderzenie serca. 
A potem zrobiło się cicho i on wiedział co to znaczy. 
A potem usłyszał stłumiony dźwięk, jaki wydają kolana upadając na puchaty dywan. 
A potem usłyszał płacz i zmaterializował się przy jej boku. 
Pociągnął ją do góry, objął ramionami i trzymał mocno. I rozpaczliwie pragnął tulić swoją siostrę. Ale tulił swoją płaczącą ukochaną. 
A ona im mocniej wtulała się w jego silne ciało, tym mocniej płakała. Wiedziała, że nie wolno jej pragnąć jego bliskości, kiedy myśli o nim w taki sposób, ale nie chciała być jego siostrą. Nie potrafiła, nie chciała żyć z myślą, że każdy gest jakim się obdarzą, będzie jak dotykanie się przez szybę. Że wszystko stanie się tak nieznaczące, bo znaczy zbyt wiele.
I płakała, bo był wszystkim co życie jej zostawiło. 
I płakała, bo był wszystkim czego w życiu pragnęła.
I płakała, bo był wszystkim czego w życiu nie mogła mieć. 
- Powiedz, że to sprawdziłeś - wychlipała. - Powiedz, że to nie prawda! 
Nie powiedział nic. Objął ją tylko mocniej. Nie musiał nic mówić. Te słowa niczego nie zmienią. 
- Nie powinno cię tu być - szepnęła. To były pierwsze słowa jakie wypowiedziała, kiedy była już spokojna. 
- Nie... 
- Ale ja chcę żebyś tu był. 
- Wiem.
- Co... zrobimy? 
- Z tej sytuacji jest tylko kilka wyjść. 
Kilka? - pomyślała zaskoczona. 
- Możemy starać się być rodzeństwem. Możemy nigdy się już nie spotkać. Mogę zmienić twoje wspomnienia, ale tego nie chcę. Mogę zmienić wspomnienia każdego, kto wie, że jesteśmy rodziną, ale tego też nie chcę. Możemy wyjechać. Możemy też zostać i być parą. 
- Co? 
Draco wiedział, że pyta tylko o tą ostatnią możliwość. 
- Jakie propozycje odrzucasz? 
- Wszystkie oprócz dwóch ostatnich. 
- W takim razie... 
I nim zdążyła mrugnąć lub poczuć cokolwiek, stała w salonie Malfoyów. W rękach trzymała karteczkę, która była przy naszyjniku, a na jej drugiej stronie widniały słowa: "zaraz wracam". Na szyi poczuła swoją nową kolię. Dotknęła jej i nie chciała przestać trzymać. 
W salonie pojawił się Lucjusz, Narcyza i Golden Retirever Draco. Nie ruszyła się z miejsca. Za to Smok sam do niej podbiegł i zaczął się łasic. Odkryła, że tęskniła za nim tak samo jak za Draco. 
Bo on też za nim tęsknił. 
A potem zobaczyła, że znikąd pojawili się jej rodzice. I wiedziała kto ich sprowadził. I nie mogła uwierzyć. I choć była przeszczęśliwa, mogła tylko siedzieć na ziemi, jedną ręką głaskając psa, a drugą mocno ściskając kolię i wpatrywać się w nich. 
Naprawdę ją kochał.
I naprawdę wiedział, że powinna być tylko jego siostrą. 
I naprawdę uszanuje każdy jej wybór. 
Oboje to wiedzieli. 
Widziała, że jej rodzice wiedzą o wszystkim. Ale nie potrafiła zrozumieć co mówią ich spojrzenia. Patrząc na Malfoyów widziała to samo. Ich spojrzenia były zamknięte na wszelkie uczucia. 
A potem zobaczyła Harry'ego, który zjawił się w pokoju i patrzył na nią całe wieki. Była tak pochłonięta spojrzeniem tych, nie po prostu zielonych, a szmaragdowych oczu, że nie zauważyła, jak Draco siada obok niej i bawi się ze swoim pupilem. 
Draco był ponad tym. 
- Potter, - powiedział nie patrząc na nikogo poza swoim szczęśliwym psem. - ile wie twoja żona? 
- Nic. - On również na niego nawet nie zerknął. Nie musiał, znali się zbyt dobrze, a poza tym, oni nie potrzebowali słów, by komunikować się ze sobą. To było tylko dla szerszej publiczności. 
- Inni? 
- Nikt. 
- Macie dwa wyjścia. - Choć mówił do wszystkich, nie podniósł głowy. Hermiona była tym mocno zmieszana, ale ona sama i tak miała odwagę tylko by patrzeć na niego. - Możemy tu z wami zostać, albo możemy zniknąć i nie będziecie musieli na nas patrzeć. Ale nawet kiedy ona nie pamiętała zupełnie nic i kochała Ronalda Weasleya, nie potrafiła patrzeć na mnie tak, jak powinna. 
Zrobił długą pauzę. A potem, nim znów się odezwał, spojrzał na każdego z nich. 
- My nie możemy być rodzeństwem, bo nigdy nim nie byliśmy. 
Kolejna długa pauza. 
- Jeśli pragniecie, byśmy żyli jak rodzeństwo to się nie uda. Jeśli pragniecie, byśmy kochali się jak rodzeństwo, to to też się nie uda. Musielibyśmy razem dorastać z myślą, że się kochamy. Dorastać tak, myśleć tak od zawsze. Tylko wtedy byłby między nami ten braterski rodzaj miłości. Ale nas zawsze do siebie ciągnęło. Hermiono, - zwrócił się ku niej i spojrzał jej głęboko w oczy. - Jak wiele razy myślałaś o tym, że chciałaś bym był twoim przyjacielem? 
Właśnie. 
Nawet kiedy nie pamiętała zupełnie nic i byli we Francji, pracowali ze sobą i ją interesował, nie chciała by był jej przyjacielem. Chciała go znać, ale o tamtym nigdy nawet nie pomyślała. 
- Nigdy. 
- Kocham ją - powiedział miękko, splatając jej palce ze swoimi i wstając razem z nią. - I wiemy, że jesteśmy rodzeństwem, ale to tylko słowa. Bez takich uczuć, to nic nie znaczy. 
Nic więcej nie powiedział. Nie musiał. On i Harry znał każdą myśl w tym domu. I każda z nich była taka sama.
Harry odezwał się za wszystkich, ale mówił tylko do Hermiony. 
- Jesteś moją siostrą. Zawsze tak było. Zawsze kochaliśmy się tylko tak. Jesteś moją siostrą, nie jego. Jesteś jedyną kobietą jaką on kocha w ten sposób. I ty go kochasz, bo kocha cię za to jaka jesteś, i z tym jaka nie jesteś. A my nie jesteśmy okrutni. Więc Malfoy, zmiatajcie już stąd! 
- Co? - Rozglądała się zdezorientowana kiedy poczuła, że Draco ciągnie ją do wyjścia. Chciała móc się pożegnać. - Co ty... 
- Cicho bądź, Granger i nie wyrywaj się! Idziemy na randkę. 
Wtedy zrozumiała. Odwróciła jeszcze głowę i zobaczyła te uśmiechy, które do tej pory pozostawały ukryte. 
Ona też się uśmiechnęła. 
- Smok! - krzyknął nie odwracając się. 
Pies szczeknął, dając znak swojemu panu, że słucha. 
- Sprawuj się! 
I już ich nie było.

Czy ktokolwiek tam jest?
Czy ktokolwiek słucha?
Czy ktokolwiek naprawdę wie?
To jest koniec początku 
Nagły krzyk jednym tchem
To wszystko na co czekamy
Czasem chciałbym wykorzystywać
wszystkie szanse wcześniej

[Refren]
To jest wszystko czego chciałeś i wszystko czego nie
Jedne drzwi się otwierają i jedne drzwi się zamykają
Niektóre modlitwy odnajdują odpowiedzi
Niektóre modlitwy nigdy nie będą wysłuchane
Trzymamy się i odpuszczamy

Czasami trzymamy anioły
I nigdy nawet nie wiemy
Nie wiadomo czy zrobimy to, czy wiemy
Nie możemy pozwolić się temu pokazać

[Refren]
To jest wszystko czego chciałeś i wszystko czego nie
Jedne drzwi się otwierają i jedne drzwi się zamykają
Niektóre modlitwy odnajdują odpowiedzi
Niektóre modlitwy nigdy nie będą wysłuchane
Trzymamy się i odpuszczamy
Tak, odpuszczamy


EPILOG


"Kiedy zaglądasz do jaskini, z początku widzisz bardzo niewiele. Ale kiedy przyzwyczajasz się do ciemności, widzisz coraz więcej. A jeśli odważysz się zostać tam wystarczająco długo, w końcu zobaczysz wszystko." 
Nicola Morgan



PO EPILOGU

Mogłabym teraz być niepoważna i napisać "Kto spodziewał się takiego zakończenia, łapka w górę!"
Ale będę poważna. 
Kiedy trzy lata temu zaczęłam namiętnie czytać Dramione, wpadłam na pomysł napisania miniaturki "Dramione na czacie." Powiedziałam wtedy, że jeśli wpadnę na pomysł na wieloodcinkową historię o tej parze, to taką napiszę. 
I znalazłam. 
Ale nie dzięki temu, że za jej wyznacznik postawiłam sobie oryginalność. Nie dlatego, że chciałam, by była w tym zagadka. I nie dlatego, że trafiłam na piosenkę, której tekst wydał mi się inspirujący.
Znalazłam, bo jestem osobą, która najlepiej czuje się pisząc o tym, co ważne. 
I zachwycaliście się ostatnim zdaniem, jakie było w rozdziale nr 29. I dobrze, że wam się podobało. Powinno. Ale to Dramione miało mieć ważny przekaz, a nie formę. Zawsze chciałam, by słowa narratora były jak najbardziej przyswajalne, dlatego zdania takie jak tamto się nie pojawiały. Ale proszę, byście mieli świadomość, że ja właśnie tak piszę. 
I wiecie, ta historia nigdy nie miała być łatwa, przyjemna i z pięknym happy endem, które sama tak uwielbiam, a których nie potrafię pisać. Bo te 29 rozdziałów, to środek do celu. Ta historia od zawsze miała posiadać takie zakończenie. Żaden inny wątek, myśl, czy rozważanie nie było tak ważne jak samo zakończenie. 
I jeśli nie wiecie dlaczego, to to jest ta część notki, w której to tłumaczę. 
Chciałam znać wasze zdanie. 
Środek do celu - do waszych obserwacji, uczuć, myśli, rozważań. Chcę to teraz przeczytać. Chcę poznać jak czujecie się po przeczytaniu takiego końca. 
Nigdy nie ocenię ani tego zakończenia, ani waszej reakcji po nim. Nie będę rozważać czy jest ono słuszne, dobre, etycznie moralne lub nie. Chcę przeczytać to wszystko, co czujecie - biorąc pod uwagę każdy rozdział tej historii, każde przemyślenie, każdy dialog, każdą postać i każde ich uczucie. Stworzyłam tą historię, by poznać uczucia czytelników, którzy darzą tak wielką sympatią tą parę. Parę, która została postawiona przed jednym z największych przekleństw. Dlaczego w ten sposób? Bo to rodzi sprzeczność. 
To jest najprawdopodobniej ostatnia historia na tym blogu. Nie dlatego, że nie chcę już pisać. Nie dlatego, że przestałam lubić Dramione. Nie dlatego, że się wypaliłam. Dlatego, że płaszczyk Harry'ego Pottera zaczął mnie uwierać. Chcę skupić się na historiach własnych od początku do końca. Absolutnie nie twierdzę, że już nigdy nie napiszę nic o Draco i Hermionie, a że na razie nie mam takiej ambicji. Jednakże, jeśli wpadnę na pomysł kolejnej takiej historii, to na pewno się tutaj pojawi. Jeśli jednak moja twórczość sama w sobie przypadła wam do gustu i mogę myśleć, że mam jakichś "fanów", to odsyłam was tutaj: http://portelizabethsdiary.blogspot.com/ Co jakiś czas będą pojawiać się tam moje zupełnie autorskie historie. Nawet mam już nowe pomysły. 
W tym miejscu chcę się pożegnać. 
Dziękuję za to, co pisze na samej górze tego postu. I dziękuję za to, co znajdzie się pod tą notką. 
Dziękuję za czytelników, bo bez nich pisarz jest tylko cieniem samego siebie.
autorka


Niektóre modlitwy odnajdują odpowiedzi.
Niektóre modlitwy nigdy nie będą wysłuchane...


koniec

piątek, 23 sierpnia 2013

Część XXIX

OGŁOSZENIE
Poszukuję osoby, która podjęłaby się tłumaczenia mojej miniaturki "Może nie powinieneś był wracać..." na język angielski.


Ten rozdział jest zadedykowany Cave Inimicum, Ellie, Madzi, Otce, Poem Impromptu i SweetChoco - moim ulubienicom! ;)


29. - Tak, pani Narcyzo, załatwię to - powiedział Harry. 
Chwilę potem zobaczyli Dracona idącego przez ogród posiadłości Malfoyów. Ręce miał włożone w kieszenie spodni i zdawał się być tak pochłonięty swoimi myślami, że chyba tylko instynkt mówił mu gdzie ma iść. Oprzytomniał dopiero kiedy w jego stronę rzucił się Smok. Natychmiast upadł na kolana i zaczął głaskać zwierzaka, za którym tak bardzo się stęsknił. To był jego ukochany druh, oczko w głowie. Był dla niego jak syn. I jeśli Draco potrzebował psychicznej pomocy, to on był najlepszym lekarstwem. Na wszystko. Zawsze.
Harry uwielbiał się im przyglądać. Bo jeśli kiedyś mógł nie wierzyć w intencje Malfoya, to potem zobaczył ich razem i zrozumiał, że on właśnie taki jest.
- Skończyliście już? - zapytał Malfoya.
- Jutro skończymy. Mam dość tej farsy.
"Powiedziałbym ci, że kocham ją zbyt mocno, ale to byłoby kłamstwo."
Harry doskonale pamiętał tą zmianę jaka zaszła w Draconie po tym, jak dowiedział się, że ma siostrę. Że ona gdzieś tam sobie żyje, a on zupełnie jej nie zna. Że po raz pierwszy ma kogoś, kim powinien się opiekować i kochać ją tak, jak żadnej osoby dotychczas. Harry wiedział, że Draco nie tylko zmienił się jako mężczyzna, ale także jako człowiek. To było widać nawet w jego ciętym poczuciu humoru, które Harry tak zaczął sobie cenić. I powiedzieć, że zmieniły się wartości Malfoya, to za mało. Zmieniła się cała lista jego priorytetów. Do tego stopnia, że na pierwszym miejscu zamiast rodziny znalazła się siostra. On nawet jej nie znał, ale już ją kochał. Od tamtej chwili, w której dowiedział się, że ją ma.
Ta miłość diametralnie go zmieniła.
A potem zobaczył tą zmianę jaka w nim zaszła kiedy obserwował Hermionę - z daleka. Nie zamienił z nią ani jednego słowa, ale i bez tego poznał ją tak dokładnie, że nie potrafiłby przejść obok niej obojętnie. 
Harry rozumiał dlaczego go intrygowała, rozumiał każde uczucie jakie nim kierowało kiedy miał z nią do czynienia, po prostu nie odczuwał tego w taki sposób. Harry patrzył na nią jak na siostrę. Widział, że jest piękną kobietą i potrafił wymienić każdy jej atut oraz każdą jej zaletę. Rozumiał każdego mężczyznę, którego doprowadzała do obłędu. Rozumiał, ale na niego to nie działało. To trochę tak, jakby dzieliła ich niewidzialna szyba - widział ją, ale nie podchodził bliżej. Kochał ją platonicznie, bo była jak siostra.
Ale dla Dracona siostrą nie była i poza całym zaintrygowaniem najzwyczajniej w świecie go pociągała. A potem zaczęli rozmawiać i odkrył ją całkowicie. Harry wiedział, że Draco się zakocha, ale wiedział też, że on nie był na to przygotowany. To jak zmienił się pod jej wpływem - nie był ani mniej arogancki czy zgryźliwy, ale to jak na nią patrzył... Zabiłby każdego kto chciałby ją skrzywdzić.
Ta miłość diametralnie go zmieniła.
A potem, kiedy wszystko zmierzało ku najlepszemu, okazało się, że ze wszystkich ludzi na świecie jego siostrą jest ta, która nie ma prawa nią być.
Harry dziwił się, że ta miłość go nie zabiła.
Ale Draco wiedział, jaki rodzaj miłości jest ważniejszy, który trwalszy i więcej wart. I Harry wiedział, że on zdaje sobie sprawę, że nie wolno mu kochać jej w ten banalny sposób, i że jego świętym obowiązkiem jest kochać ją jak siostrę. Ale nie potrafił. On nie chciał i nie mógł żyć z myślą, że gdyby kochał ją dostatecznie mocno, to chciałby zmienić swój sposób postrzegania jej. Chciałby kochać ją tylko jak siostrę - tak, jak musi. Ale on nie kocha jej aż tak. Bo miłość do partnera jest samolubna. Gdyby kochał ją jak siostrę nie chciałby niczego w zamian i naprawdę kochałby ją wtedy najmocniej. Ale tak nie jest.
A Draco nie czuje się źle kochając Hermionę. On czuje się się źle kochając w niewłaściwy sposób swoją siostrę. A ponieważ to ta sama osoba, Draco nie potrafi z tym żyć.
I Harry wie, że za każdym razem kiedy jego najlepszy przyjaciel na niego patrzy czuje nieopisany wstyd, bo nie potrafił dać jej odejść.
Ta miłość go zniszczyła.

*

- Otwieraj, Granger! - zawołał, stukając pięścią w drzwi jej apartamentu.
Był zły na siebie, na nią i na cały świat. I naprawdę miał dość. Musiał to zakończyć. I choć chciał zrobić to delikatnie, ale trwałoby to zbyt długo skoro ona niczego nie pamięta, a zatem z niczego nie zdaje sobie sprawy.
Zaintrygowana uchyliła drzwi i spojrzała na niego zaciekawiona, tymi wielkimi czekoladowymi oczami, co tylko jeszcze bardziej go rozjuszyło. Była w szlafroku, bo właśnie zamierzała iść spać. A Draco przyszedł tak późno gdyż miał duże plany co do tej nocy. Ale ona nie mogła o niczym się dowiedzieć. Na razie.
- O co chodzi?
- Wychodzimy! - warknął i wyciągnął ją z pokoju.
Zatrzasnął drzwi i ciągnąc ją za sobą zrobił kilka kroków korytarzem, a zaraz potem teleportował się z nią do starego zamczyska, które było pierwszym tropem Hermiony. Zaciągnął ją do komnaty, w której był ukryty magiczny artefakt.
- Szukaj! - warknął.
Nie lubił być agresywny. To nie pomagało mu w kontrolowaniu swojej nadludzkiej siły. Co więcej, wściekłość nie było wyznacznikiem jego magii. Im większe zło w nim było, tym bardziej cierpiał, bo ta magia brała się z samego dobra. I Harry również tak chorobliwie reagował na zło, ale nie miał Mrocznego Znaku. Draco natomiast przeżywał podwójne katusze.
- Malfoy, kretynie, już tu byliśmy. Nic tu nie ma!
- Serio? - zapytał ironicznie i samą siłą woli pchnął ją pod ścianę, na której w szafirowym kolorze widniał napis: HERMIONA GRANGER.
Wpatrywała się w swoje imię i nazwisko, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Co to ma być? - zapytała wskazując palcem. Jej ton był czymś pomiędzy krztuszeniem się, a cedzeniem wyrazów przez zęby.
- Zwrócenie twojej uwagi na oczywiste fakty. Zburz ścianę, wyciągnij ten cholerny kapeć i chodźmy już stąd!
- Od kiedy o tym wiesz? - wydarła się.
Nie chodziło jej teraz o dumę. To, że był od niej lepszy zeszło w tej chwili na najdalszy plan. Przerażało ja to, że jeśli on wiedział o tym miejscu od początku, to mogli skończyć to zadanie szybciej, a ona nie miałaby okazji poczuć do niego czegokolwiek, co miało kształt sympatii.
- Od chwili, w której po raz pierwszy weszłaś do tego pomieszczenia.
Miała ważenie, że na jej barki spadł jakiś ogromny głaz.
- Czemu nie powiedziałeś? - krzyknęła.
- A posłuchałabyś? - zapytał znudzony.
Tutaj ją miał. Wtedy by nie posłuchała. Potem chciała go lepiej poznać, więc też by nie posłuchała. Teraz sama nie wiedziała czego chciała, ale jego zachowanie bardzo jej pomagało w darzeniu go nienawiścią.
- Bombarda! 
Wściekła rozłupała ścianę i już miała zastanawiać się jakie zaklęcia ochronne rzucić, kiedy ten zmaterializował się przy niej - bezszelestnie - złapał błękitny kapeć oraz jej łokieć i nim zdążyła mrugnąć, stała w gabinecie swojego szefa.
Draco rzucił obuwie na biurko i skrzyżował ręce na piersi. 
- Skończyliśmy.
Lacorix podskoczył przerażony, a potem, delikatnie jakby był to motyl, chwycił lać.
- Czy wy macie pojęcie jakie to delikatne i niebezpieczne? - pisnął roztrzęsiony.
- Nie bardzo - odpowiedział Draco gorzko.
- A co ty, dzieciaku, możesz wiedzieć? - Prychnął zirytowany i z nabożną czcią oglądał kapeć Merlina.
W pomieszczeniu natychmiast zrobiło się przeraźliwie zimno. Hermiona otoczyła się ramionami i próbowała się ogrzać. Patrzyła na Malfoya, który z płonącymi oczami podszedł do biurka jej szefa i opierając się o nie, zbliżył swoją twarz do Lacroixa. 
- Mówiłeś coś? - szepnął złowrogo.
- Nie - wyjąkał cicho odpowiedź.
- Skończyliśmy. Masz czego chciałeś. Odpraw nas. 
- Ttt... Teraz? 
Wiedział, że Malfoya trzeba się bać. Ale chyba zbyt późno dotarło do niego, że w tym chłopaku nie ma ani cienia tego opanowania, które u niego widział kiedy spotkali się po raz pierwszy.
- Już!
Dla lepszego efektu wysadził lampę naftową, która stała na biurku francuza.
- Malfoy! Opanuj się - fuknęła Hermiona. Była mocno zmieszana tą sytuacją. Co więcej, wciąż miała na sobie tylko piżamę i szlafrok.
- Nie wtrącaj się! - warknął na nią. - Wychodzimy - zarządził i pociągnął ją za ramię do wyjścia.
- Gdzie idziemy? - zapytała.
- Do domu. Chcę się wyspać. - Pociągnął mocniej, a potem zniknęli. 

Za minutę będzie północ i rozpocznie się nowy dzień. Dwudziesta pierwsza rocznica dnia, w którym zabrano ją z sierocińca - to tego dnia obchodziła urodziny. Odprowadził ją pod drzwi jej apartamentu. Wiedział, że patrzy na niego i chce mu coś powiedzieć, ale tak naprawdę nie wiedziała, co miałoby to być. Dlatego bez słowa odwróciła się i zniknęła w mieszkaniu. I kiedy tylko usłyszał, że wyszła z przedpokoju, wszedł do mieszkania za nią.
To była... Dla niego to była ostatnia szansa. Poprzysiągł sobie, że jeżeli to co zrobił nic nie zmieni, to już nigdy nie spróbuje przywrócić jej pamięci.
Usłyszała jak wielki, stojący zegar - antyk - wybija północ i weszła do salonu. To co tam zobaczyła sprawiło, że świat się dla niej zatrzymał.
Pokój tonął w białych różach i ich płatkach. Kwiaty zajmowały każdą powierzchnię, przykrywając swoim kolorem każdy mebel. Girlandami zwieszały się z sufitu, drapowały się na ścianach, płatki kwiatów jak dywan okrywały podłogę... Niektóre płatki nawet magicznie unosiły się w powietrzu. Były wszędzie i sprawiły, że pomieszczenie miało niemal jednolity kolor - za wyjątkiem tego, na co teraz patrzyła.
Na środku pokoju stał okrągły stolik - cały usłany białymi różami. A wśród nich, w taki sposób, by od razu rzucała się w oczy, stała niewielka, papierowa torebka w kolorze Tiffany Blue.
Czuła, że cały niepokój jaki kotłował się w niej od tygodni za sekundę ją przytłoczy, a mimo to, nie myśląc zupełnie o tym co robi, instynktownie podeszła do torebeczki. Chwyciła ją do ręki i wyciągnęła z niej zamszowe etui w tym samym kolorze. Podniosła wieko i zobaczyła kolię zrobioną z białego złota i wkomponowany w nią szmaragd. A na niej, malutka, prostokątna, beżowa karteczka z kredowego papieru. Czarnym atramentem były na niej napisane trzy słowa. I było to pismo Dracona Malfoya.
Noli irritare Draco
Świat wrócił na miejsce.

ciąg dalszy nastąpi...


Ten post wspiera akcję:

środa, 21 sierpnia 2013

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. IX, ostatnia

"W poszukiwaniu samego siebie."


Rozdział IX "Zatopieni w Blasku"


 "A ja, Jan, słyszałem i widziałem to. A gdy to usłyszałem i ujrzałem, upadłem do nóg anioła, który mi to pokazywał, aby mu oddać pokłon. I rzecze do mnie: Nie czyń tego! Jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów księgi tej, Bogu oddaj pokłon!" [Ap 22:8-9]


10 lat później


Draco właśnie wspinał się na szczyt klifu, z którego rozpościerał się jego ulubiony widok. Grecki klimat, krajobraz i styl życia, to coś, za czym zatęskni przez te dziesięć miesięcy w Hogwarcie. Poproszono go, by zgodził się zostać nowym mistrzem eliksirów i choć zapał to była ostatnia reakcja na ten pomysł, zgodził się. I choć wmawiał sobie, że to przez zapadnięcie na arystokratyczną chorobę jaką była nuda, to powód był o wiele prostszy. 
Ale on nie mógł o tym wiedzieć.
Tamtego dnia, na urodzinach Jamesa, przez godzinę kłócił się z Granger, o to, że nie przyjęła oferty pracy w Hogwarcie i to zaszczytne stanowisko musiało przypaść własnie jemu. Mówienie do siebie po nazwisku zostało każdemu z nich. Ale nie przez złośliwość, tylko dlatego, że to do nich pasowało. To zawsze był Malfoy i  Potter, Granger, Weasley. I choć tylko oni tak do siebie mówili, a po tonie jakim zwracali się do siebie można było pomyśleć, że wciąż nie mogą znieść swojego widoku, to byli najlepszymi przyjaciółmi. Wszyscy, gdyż już po roku Granger i Weasley doszli do wniosku, że ich miłość była tylko chwilowym zauroczeniem.
Oderwał wzrok od ścieżki i spojrzał przed siebie, by sprawdzić jak wiele pozostało mu drogi. A wtedy zobaczył profil kobiety, która właśnie odwracała wzrok w stronę morza. Mrugnął, a jej już nie było. Pomyślał, że była czarownicą, jednak był zirytowany jej nieostrożnością. Na tej wyspie było mnóstwo mugoli, a jej zniknięcie mogło zostać zauważone.
Irytacja przeszła mu dopiero, kiedy spojrzał na lazurowo-granatową wodę. Wtedy do jego umysłu zakradły się wątpliwości, czy aby na pewno jej sobie nie wyobraził. Widział ją tylko przez sekundę, ale jej twarz... Była taka do Niej podobna. Nawet długa do ziemi, biała suknia bez rękawów, w jaką była ubrana przypominała mu ostatni raz kiedy Ją widział. Dziewczyna nie była wysoka, ale w jakiś sposób wydawała mu się wręcz majestatyczna. Miała też ciemne, długie włosy, które związane były w dwa, luźne kucyki na jej plecach, co tylko optycznie wydłużało jej sylwetkę.
Widział tylko tyle, ale i tak kojarzył to z Nią.
Alice nie widział od tamtego dnia, kiedy na koniu pędziła ze swojej posiadłości uciekając przed nim. Wpatrywał się wtedy jeszcze przez chwilę w miejsce, w którym zniknęła, by potem teleportować się z McGonagall do Hogwartu. Nigdy potem jej nie widział. Tak samo Święta Trójca. I każdy z nich za nią tęsknił, bo była jak promyk nadziei, który swym światłem o poranku rozświetla świat. Jak srebrzysta iskierka, która styka się z ogniem i wybucha tworząc przepiękne fajerwerki. Jak aniołek, którego opieki twoje serce instynktownie potrzebuje. Żaden z nich nie znał jej długo, ale była ich piętnem, bo żaden z nich nie potrafił o niej zapomnieć.
Zwłaszcza Draco. 
Wtedy miał osiemnaście lat i był zagubionym chłopcem, który ostatnie lata spędził żyjąc w strachu i na niełasce Czarnego Pana. A Alice była jak jakieś nieoczekiwane, szalone, dziwaczne i spontaniczne objawienie. Nie mógł się w niej nie zakochać. A jej oszałamiająca, wręcz nieludzka uroda naprawdę nie miała znaczenia.
Naprawdę ją kochał. Przez całe dziesięć lat ona zawsze była w jego sercu. I choć starał się żyć nie myśląc o niej, to ona zawsze była - z tyłu jego głowy. Jakby stała za nim i przyglądała mu się. 
Każdego dnia. W każdej chwili. Nieustannie.
I nawet jeśli chciał zwrócić uwagę na jakąś kobietę - nie potrafił. Zawsze widział tylko te ogromne, ciemne oczy.
Każdego dnia. W każdej chwili. Nieustannie.
Jeszcze chwilę wpatrywał się w krajobraz rozpościerający się przed nim. Marzył o tym, by zatrzymać się w tym momencie - by czuł tylko wiatr rozwiewający jego platynowe włosy i jasne ubrania; by mógł przyglądać się jak fale rozbijają się o skały; i by mógł być daleko od całego świata. Jakby nie czuł zupełnie nic.
Chwilę później już go nie było.


*


Ciemność spowijała miasto. Żołnierze stali z każdej strony, ale jej nikt nie dostrzeże. Mogła spokojnie usiąść przy murze, wyciągnąć papier i stare pióro, które zabrała z komody ojca. Szczelniej opatuliła się swoim beżowym kardiganem, choć wcale nie czuła zimna. Położyła kartkę na kolanie i pisała:

Archanioł Michał mówił, że siła nasza bierze się z walki. Walczę więc, Boże. Tak, jak mi przykazałeś. Ale Panie, dlaczego czuję się jakby brakowało mi wiary? Dlaczego Ludzie w swej idealności są tak wadliwi? Boże, wyjaśnij mi dlaczego strach Ich jest tak paraliżujący? Boże, moja nieśmiertelna dusza trwoży się przed nieznanym. Boże, to trudne walczyć z lękami, których nigdy we mnie nie było. 
Panie, piszę list, to tak ludzkie. Panie, piszę list i uniżenie proszę, byś obdarzył swego słabego sługę wytrzymałością Sefiry Necach. 
Panie, dziś minął przedostatni ludzki dzień, który spędzam jako ten wspaniały byt. Spędziłam go tak, jak przykazałeś Panie - wśród rodziny. Boże, ty wiesz, że niegodna ja nigdy nie znajdę słów ani czynów, by wyrazić jak bardzo wdzięczna jestem za łaskę jaka nas spotkała. Dziękuję ci Panie, za każdą naukę jaką mnie ta podróż obdarowała. I choć jestem przerażona, jak każdy człowiek, to dziękuję ci Boże. Ludzie mają okrutną umiejętność niedostrzegania Boga kiedy się boją i choć teraz też się tak czuję, to dziękuję ci Boże. Teraz wiem, że ludzie nie grzeszą szukając Boga. Grzeszą ci, którzy nie wierzą, że go znajdą. Dziękuję ci, Boże.
Dziękuję Panie, że w swej łasce pozwoliłeś mi doświadczyć, że Twoi Oblubieńcy warci byli wojny w niebie. Dziękuję, za szansę i dary, o które nigdy nie śmiałam prosić; wiem, że godna byłam za nie tylko potępienia. Dziękuję, że mogę wrócić do Twego światła, pośród Edenu. 
Dziękuję, że mogę pamiętać wszystko co mnie spotkało. Dziękuję za mądrość, którą mi dałeś. Dziękuję za łaskę jaką mi dałeś. Dziękuję za miłość ja mi dałeś. Dziękuję za światło.
Miłuję Pana, bo usłyszał głos błagania mego.
Wsadziła kartkę do koperty z tego samego papieru i zakleiła ją. Adonai, to jedyne słowo jakie widniało na kopercie, zaadresowanej do Boga. Podniosła się z klęczek, a potem odwróciła się i spojrzała w górę. Miała nadzieję, że spadnie deszcz. Włożyła kopertę w Ścianę Płaczu i odeszła.

*




Wspinał się na szczyt wieży astronomicznej, jakby znów był uczniem tej szkoły. Teraz jednak wydawało mu się, że schodów jest znacznie więcej. Droga na zewnątrz ciągnęła się w nieskończoność i to wcale nie z powodu braku kondycji. Draco chciał znaleźć się tam jak najszybciej; to był mus, który towarzyszył mu przez cały dzień, choć wiedział, że wracanie do tego miejsca tylko go pogrąży. Wmawiał sobie, że chce uciec od tych rozwydrzonych bachorów, bo choć przyjechali do szkoły zaledwie kilka godzin temu, on już miał dość ich na całe swoje życie. Prawdziwy powód był jednak o wiele prostszy. 
Ale on nie mógł o tym wiedzieć.
Dobrnąwszy na szczyt otworzył drzwi i zamarł. Ale jego serce biło jak oszalałe, waliło o żebra jakby chciało je połamać. A on nie potrafił złapać tchu i zapomniał jak się poruszać. 
Stała tam i wpatrywała się w spowity nocą krajobraz. Nawet najmniejszym drgnięciem nie dała po sobie poznać, że usłyszała, że jest tutaj ktoś oprócz niej. Lecz dopiero po chwili, kiedy on wciąż stał tam zastygły w bezruchu, powoli, odwróciła się w jego kierunku i spojrzała w jego oczy.
To bolało.
 - Draco - powiedziała z delikatnością, mocą i uczuciem. Ale on nie mógł tego usłyszeć. Nie, bo jej głos rozbrzmiewał w jego głowie jak głośny i puszczony z daleka. I choć nie pomyliłby go z żadnym innym na świecie, to teraz stał się inny. 
Głębszy. Dostojniejszy. Potężny.
- Dziękuję, że to przechowałeś.
Dracon uświadomił sobie, że kobieta, którą widział w Grecji nie była ani byle jaką czarownicą, ani jego złudzeniem. To była ona. Ona, z tymi gigantycznymi, ciemnymi oczami; drobną, nieskazitelną twarzą i szczupłym, malutkim ciałem. Znów miała na sobie białą suknię, jednak ta wydawała się się większa od poprzedniej, jakby składająca się z większej ilości połaci materiału. Na głowie miała wianek od niego, a swoją różdżkę obracała w palcach. Jej włosy się zmieniły. Nie były już krótkie i nastroszone; nie było w nich nic zwariowanego, co pasowałoby do jej charakteru. Teraz były bardzo długie, spięte w dwa, luźne kucyki. I choć niektóre kosmyki opadały na jej twarz, to nie sprawiały, że wyglądała na młodszą. Wyglądała doroślej, bardziej poważnie. Zauważył to nawet w sposobie w jakim stała na ziemi - nie był już tak delikatny, jakby za chwilę miała zerwać się i zacząć tańczyć.
Podeszła do niego, a wtedy uderzyło go, jak materiał jej sukni jest delikatny i, że płynie za nią w taki sposób, jakby wcale nie był tkaniną. Jakby była odziana w światło, którego kolor załamuje się tak, jak ona tego chce, tworząc długą suknię na jej ciele. A po bokach pasma, które zdają się być poruszane przez silny wiatr, którego wcale tam nie było.
Podeszła do niego i patrząc mu głęboko w oczy dotknęła jego policzka. Gładziła go palcami, rozkoszując się tym doznaniem. Był dużo wyższy od niej. Był przystojny i dobry. I kochała go ponad wszelką miarę. Ale nie wolno było jej z nim być.
Dopiero gdy była tak blisko, dopiero kiedy jej obecność stała się tak namacalna, zrozumiał, że to co zauważył już w tamtej dziewczynie z Santorini jest prawdziwe. Te oczy. One poza kolorem nie miały w sobie nic z tego co w nich pamiętał. Nie było w nich żadnych złośliwych ogników, iskierek podekscytowania, ciepła gorącego serca czy tego ogromnego zaufania jakim go darzyła. Wszystko to zlało się w jeden, stały, ciemny kolor - bez niemal żadnego wyrazu.
Niemal.
Patrzyła na niego jakby przeżyła tysiące lat. Jakby widziała całe zło wszechświata i całe dobro jakie udało mu się osiągnąć. Jakby znała odpowiedź na każde pytanie jakie zadałby człowiek i wiedziała gdzie każda odpowiedź na nie się znajduje. Jakby jego znała lepiej, niż on był w stanie to pojąć. I jakby przeżyła tragedię z jaką nie potrafi żyć, ale musi.
- Kim ty jesteś? - wydusił.
- Światłem. - Nie zmienił się ani jej głos, ani spojrzenie. Ale przeniosła dłoń z jego delikatnie opalonego policzka na platynowe włosy, które prześlizgiwały się między jej palcami.  
- Nie rozumiem - szepnął.
Nie bał się jej, absolutnie nie. Co więcej, miał wrażenie, że płynie od niej ciepło, które jest tak przyjemnie i hipnotyzujące, że mógłby się w nim zatopić. I chciał podejść do niej bliżej, ale nie mógł się ruszać. Był uwięziony w miejscu, w którym stał i jedyne co mógł, to patrzeć na nią. I rozkoszować się jej delikatnym, ciepłym dotykiem, który rozgrzewał jego stęsknione do niej serce.
Ale tego nie mógł rozumieć.
- Aniołem.
Huk pioruna i jednoczesny blask błyskawicy zagłuszył jej słowa, ale mimo to usłyszał co powiedziała.
Świat Dracona się zawalił.
Wystarczyło to proste słowo, by wszystkie niewiadome straciły znaczenie i zniknęły. Nie potrafił mieć wątpliwości. Nie tylko dlatego, że kiedy jej sylwetka zlała się z blaskiem pioruna, naprawdę zobaczył to podobieństwo - podobieństwo do istoty stworzonej ze światła i nicości. A dlatego, że głęboko, głęboko w środku zawsze wiedział, że to właściwa odpowiedź. Po prostu teraz pozwoliła mu to wiedzieć.
- Teraz jest twoja - powiedziała podając mu swoją różdżkę. Nagle odkrył, że może wyciągnąć po nią ręce, jednak było to wszystko co mógł zrobić. - Pamiętaj, że ma tak dużą moc, jak jej właściciel.
- Co tutaj robisz?
- Żegnam się z tobą.
Tak chciała, by usłyszał w jej głosie tę delikatność, to uczucie. I smutek. Ale nie mógł.
- Żegnasz się ze mną?
- Na początku czasu zostałam aniołem Ludzi. Zostałam wykuta z łaski i miłości Pana. Posłana jako ludzki stróż. Po nieznanej Człowiekowi liczbie lat zostałeś poczęty, a ja sprawowałam pieczę nad kolejnym ulubieńcem Adonai. Ale pokochałam cię, w sposób jaki anioł nigdy nie powinien kochać Człowieka. Nawet Człowiek nie jest tak świadomy waszej śmiertelności jak my. A ja chciałam być przy tobie jak Człowiek. Kochać cię jak Człowiek. Dotykać cię jak Człowiek. Tęsknić za tobą jak Człowiek. Potrzebować cię jak Człowiek. I chciałam byś mnie kochał...
- Kocham cię.
- Adonai kocha swoje anioły - kontynuowała. - Spełnił moje grzeszne marzenie. Dementorzy, to stworzenia szatańskie. Najokropniejsze, najobrzydliwsze jakie chodzą po Ziemi. Wysysają wszystko co dobre. Każde miłe wspomnienie, z których stworzone są Wasze życia, aż nie zostaje w człowieku nic, oprócz najgorszych doświadczeń. I bólu, strachu, cierpienia oraz zwątpienia. Ten świat został stworzony z miłości, nie ze zła. Ale to stworzenia, których nie potraf zniszczyć żaden Człowiek. Bóg więc posłać miał Archanioła, by swym świetlistym mieczem stracił każdą zjawę. Ale Adonai kocha swoje anioły. I posłał na Ziemię grzesznika jakim jestem, bo kocham Człowieka, bardziej niż mi wolno. Posłał mnie na Ziemię, bym zaznała ludzkiej miłości i każdej żądzy na jaką słaby Człowiek nie jest odporny. I posłał mnie, bym zniszczyła Czarne Duchy, które zwiecie dementorami.
- Kocham cię - powtórzył, bo mówiła jakby go nie usłyszała. 
- Narodziłam się jak człowiek. Dorastałam jak człowiek. Zostałam kobietą i mogłam wydać potomstwo na świat. Miałam przyjaciół, wrogów, pieniądze, moc większą niż magiczna. I ludzką miłość. Dostałam dziesięć lat, by zrozumieć kim jestem i dlaczego moim obowiązkiem jest stać teraz w tym miejscu. Draco... to imię w Waszej kulturze kojarzone jest ze złem. W naszej - siłą. Draco, potrzebowałeś światła w swym sercu. Dostałeś je w tak dosłowny sposób, że nawet ja - Boży posłaniec, istota Edenu, która swoją wiedzą przewyższać będzie Człowieka, dopóki Ten nie zasiądzie po prawicy Najwyższego - nie wiem jak dziękować za łaskę, jaka na ciebie spłynęła. I chcesz kochać Światło, a to nie miłość dla Człowieka.
- Co?
- Ty nie kochasz mnie. Ty kochasz dziewczynę, którą byłam. Mnie nie wolno kochać, ani wielbić. Jestem sługą. Dziewczyna, którą poznałeś, Alice, to kobieta, z której przez te dziesięć lat nic nie zostało. Dorastałam duchowo każdego dnia - tęskniąc za tobą. - Milczała wpatrując się w niego długo. - Odpowiedz mi na pytanie. Co Alice zmieniła w twoim życiu?
- Wszystko.
- I takie było jej zadanie. Moje jest inne. Moim jest zniszczyć dementory. Potem wrócę do Edenu, przed oblicze Stwórcy.
- A co ze mną? Chcesz mnie zostawić, własnie teraz, kiedy wróciłaś.
- Obiecałam, że wrócę. Ale Draco, nigdy nie proś bym z tobą została. Dla mojego i twojego dobra. Dostałam wszystko czego grzesznie pragnęłam. Byłam przy tobie jak Człowiek. Kochałam cię jak Człowiek. Dotykałam cię jak Człowiek. Tęskniłam za tobą jak Człowiek. Potrzebowałam cię jak Człowiek. I chciałam byś mnie kochał...
- I kocham cię.
- Ale nie wolno ci kochać osoby, którą jestem teraz. I zaprawdę powiadam ci, nie kochasz mnie.
- Kocham... - Chciał się z nią kłócić, ale z powodu, którego nie znał, nie potrafił.
- To nie miłość jaka wydaje ci się, że jest. To złudzenie. - Wyplotła prawą dłoń z jego włosów i położyła ją na klatce piersiowej, w miejscu, w którym biło jego serce. - To złudzenie, które podtrzymuję. Złudzenie, którego jestem sprawcą. Kiedy stąd odejdę, przestaniesz czuć mnie na każdym swoim kroku. To był mój wybór, byś był szczęśliwy. A będziesz. 
- Nie byłem szczęśliwy odkąd mnie zostawiłaś!
- Szczęście nie zawsze przychodzi w niekłopotliwych paczkach. A ty kochasz kobietę, z którą spędzisz resztę swojego życia.
- To ty.
- Podarowałam ci rok w Hogwarcie, byś był daleko od niej. Byś zrozumiał kim jest i co do niej czujesz. I byś w samotności zrozumiał, że musiałam odejść.
- Nie...
- Gdybym tu została nigdy nie byłabym tak szczęśliwa, jak mogłabym o tym marzyć. Moje miejsce jest w Edenie. Ziemia jest dla Ludzi, nie dla aniołów. Anioł, który nie chce Raju zasługuje na piekło. Nie proś, bym tutaj została, bo skarzesz mnie na potępienie. Nie proś, a ja stanę się tylko odległym wspomnieniem.
- Jak? - Nie wierzył, że to możliwe.
- Pożegnam się z tobą.
A wtedy poczuł, że niewidzialne więzy opadły, a on mógł zrobić co tylko chciał. Zbliżył się do niej i pocałował ją tak, jak marzył o tym od chwili, w której zrobił to po raz pierwszy. Czuł jak oboje zatapiają się w tej pieszczocie, bez pamięci. Czuł jej dłonie na swoich plecach i we włosach, i pragnął więcej, i więcej...
Każdy pocałunek niszczył jedną zjawę. Więc gdy była pewna, że zniszczyła każdego demonicznego ducha, musiała odsunąć się od niego i po raz kolejny złamać swoje ludzkie serduszko. Ludzka miłość była największym darem i jednocześnie największym przekleństwem jakim Adonai obdarował swoje  umiłowane dzieci. Wiedziała o tym jak nikt inny. I jak żaden z Nieskazitelnych. Odsunęła się od niego, a po jej policzkach płynęły anielskie łzy. To rzadki widok, bo anioły najczęściej płakały nad grzesznym człowiekiem, a nie do niego.
- Teraz jestem Serafinem. Nigdy już nie ochronię pojedynczego istnienia. Nigdy już nie będę kochać istnienia, które chronię. Teraz nie będę Bożym posłańcem. Teraz nie będę stróżem Człowieka. Teraz spoglądać będę tylko w górę, na Stwórcę. I już nigdy nie będę twoim stróżem.
- Dlaczego?
- Bo będę cię kochać do końca czasu. Żegnaj, Draco.
Odeszła. Nie potrafił jej zatrzymać, nie mógł. Nie pozwoliła mu. A potem rzuciła się z wieży astronomicznej i kiedy chwilę później mógł spojrzeć w dół, jej już nie było.
- Kocham cię, Alice.

"Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia. Czasem wbrew własnemu."


*

2 lata później

- Dobra, Granger, teraz nie udawaj, że się wahasz i masz wątpliwości, bo oboje wiemy, że ich nie masz. Nie będę tutaj na pokaz romantykiem, bo wiemy, że wcale ci to teraz niepotrzebne. Nie znosisz kiedy jestem szarmancki jak czegoś chcę, więc łaskawie nie przedłużaj. Zgódź się i daj sobie włożyć ten pierścionek na palec! Na kwiatki, czekoladki i inne duperele, z których już dawno wyrośliśmy, będzie czas przy Weasley'u. A teraz zgódźże się wreszcie, bo są ciekawe zajęcia do roboty po nocy, niż klęczenie z pierścionkiem w ręce, kiedy ty tak seksownie wyglądasz!



KONIEC

niedziela, 18 sierpnia 2013

Część XXVIII

Ten post wspiera akcję:

Ostatnie dni były dla mnie bardzo ciężkie. I odkryłam, że Draco, którego sobie stworzyłam, nigdy nie był mi tak bliski, jak teraz.
Ten rozdział chciałbym zadedykować dwóm, ważnym osobom w moim życiu - choć niczego to nie zmieni.

Chcę też bardzo podziękować, za to, że mój debiut w tematyce Dramione osiągnął ponad 1000 wyświetleń. To wspaniałe! 
Dziękuję.



28.
Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości. Więc jeśli ktoś zapyta cię dlaczego kogoś kochasz, a ty udzielisz mu takiej odpowiedzi i on nie zrozumie, to znaczy, że nigdy naprawdę nie kochał.

"Gdy puszczamy wolno coś na czym bardzo nam zależy, liczymy, że nasze poświęcenie zostanie wynagrodzone. Nie tylko przeznaczenie zsyła nam prezenty, czasami to ktoś z naszych bliskich. Jeśli kogoś kochasz, pozwól mu odejść." 
Autor nieznany

Leżał na łóżku wpatrując się w sufit, a czas mijał w zastraszająco wolnym tempie. Mógłby stąd wyjść i zrobić cokolwiek zechciał, ale czego by nie zrobił, to nie powstrzyma go przed myśleniem o niej. O nim. O nich.
Zgiął jedną nogę w kolanie, co tylko uwydatniło perfekcyjnie wyrzeźbiony kaloryfer na jego odsłoniętej klatce piersiowej. Zakrył na chwilę twarz dłońmi mając nadzieję, że dzięki temu choć na chwilę świat zniknie, a potem z głębokim westchnięciem przeczesał włosy palcami.
- Masz - powiedział Harry, który właśnie pojawił się w jego apartamencie i teraz podstawiał mu butelkę Ognistej Whisky pod nos. - Może ci się przydać.
Wziął ją nawet na niego nie patrząc i pociągnął zdrowy łyk. Harry tym czasem, ze swoją butelką, wygodnie położył się obok niego.
- Ile muszę wypić tego cholerstwa żeby się upić i zapomnieć?
- Dużo...
- Ile?
- Musiałbyś spróbować się w tym utopić.
- Mogłeś od razu powiedzieć, że to niemożliwe - powiedział z nutą rozpaczy, a potem napił się jeszcze raz i upuścił na ziemię pustą butelkę. - Dawaj następną.
- Chcesz mnie puścić z torbami?
- Dawaj następną, Potter - powiedział, wyciągając rękę po flaszkę.
- Kiedy przestałeś spać?
- Po miesiącu straciłem rachubę.
- Ale teraz jest łatwiej niż wtedy... - Choć nie zabrzmiało to jak pytanie, było nim.
Spojrzał na Pottera i wpatrywał się w niego długo.
- Trudniej. Wtedy nie potrafiłem zamknąć oczu ze strachu, teraz... Teraz nie potrafię przestać myśleć. Nawiedzają mnie wspomnienia nawet ze szkoły. Ale boję się, Potter. Cholernie się boję.
Harry się spiął. Draco już nie bał się niczego. Niczego!
- Boję się, że to co mi się przyśni... Że będę chciał zostać w tym na zawsze.
A będę mógł - choć nie wypowiedział tych słów na głos, oboje wiedzieli, że tam ich miejsce.
- Kochasz ją...
Harry dopiero w tej chwili uświadomił sobie jak te słowa skierowane do niego są inne, niż te w kierunku Rona. Nawet sam ton jakim to wypowiedział. Co stało się z jego najlepszym, rudym przyjacielem?
- Powiedziałbym ci, że kocham ją zbyt mocno, ale to byłoby kłamstwo.

- Pamiętasz nasz pierwszy trening?
- Robisz się sentymentalny.
- Trudno.
- Pamiętam, Potter. Pewnie, że pamiętam. Patrz.
Harry utkwił wzrok w suficie, który choć jeszcze chwilę wcześniej był śnieżnobiały, teraz przypominał ekran w kinie. Na ścianie pojawiały się kolorowe i ruchome obrazy. A oprócz tego w ich głowach huczały głosy. Te wypowiedziane naprawdę, myśli tamtej chwili i wszystkie inne dźwięki, jakimi matka natura obdarzała ich w tamtym momencie. Wyglądały jak film, ale były wspomnieniami.
- Jak to zrobiłeś?
- Połączyłem nasze wspomnienia, a to dało naprawdę dobre spojrzenie z boku.
Przyglądali się młodszym wersją siebie. Ich ciała nie zmieniły się ani trochę - poza wyrazistością koloru oczu i większymi mięśniami. Draco opierał się o stary buk z założonymi na piersi rękoma i z kpiarskim uśmiechem przyglądał się Harry'emu, który próbował przywołać patyk leżący dwa metry od niego. Bez różdżki.
Harry przypomniał sobie pierwszą lekcję latania. Wtedy było dużo łatwiej, wystawił rękę, powiedział "do mnie!" i dzięki wrodzonemu talentowi jego pięść natychmiast zacisnęła się na trzonku miotły. Patyk natomiast nawet nie drgnął.
Wtedy w jego głowie zabrzmiały rozważania Malfoya, na dokładnie taki temat, jaki przed chwilą kontemplował. Że też pamiętał tamtą lekcję tak dobrze - pomyślał zirytowany.
- Drań - mruknął.
- Teraz będzie mój ulubiony fragment.
- Ten, w którym zawisasz na tym drzewie, a twoje gacie opadają na ziemię? - zapytał złośliwie.
Dracon spojrzał na niego i uniósł jedną brew z kpiarskim uśmiechem.
- Chciałbyś. 
A potem widzieli jak patyk, który Harry swoją siłą woli usilnie próbował dostać w swoje ręce podskoczył, a następnie odleciał metr dalej. Dracon z sufitu wybuchł śmiechem i zgiął się w pół. Ten z łóżka wydał z siebie dźwięk pomiędzy rozbawieniem, a prychnięciem. A Harry wiedział dlaczego. 
- Z czego rżysz, Malfoy?
- Z ciebie. Nie potrafisz nawet przywołać patyka. Zawsze byłeś beznadziejny w zaklęciach, ale to już przegięcie.
Rozjuszony, rzucił na niego niewerbalne zaklęcie rozbrajające. Po czym zobaczył jak ono odbija się od tarczy Malfoya.
- Z różdżką każdy głupi potrafi, Malfoy - wycedził.
Draco uniósł jedną brew i uśmiechnął się chytrze.
- Potter, kretynie, idź i zobacz jaki patyk do ćwiczeń ci przyniosłem.
Zdezorientowany zamrugał dwukrotnie, a potem przeszedł kilka kroków i zobaczył, że na trawie leży różdżka Ślizgona, jakieś dziesięć metrów od swojego właściciela.
- Weź pokaż coś lepszego - powiedział zirytowany Harry.
Obrazy na suficie zawirowały, a potem pokazały obraz, od którego szatynowi zjeżyły się włosy na głowie.
- Skąd masz to tak dokładne?
- Od reszty osób, które tam były. Bardzo dokładnie wyselekcjonowane. Na przykład z Jego punktu widzenia będzie tylko fragment przed zobaczeniem gwiazd.
Ciemne, duże pomieszczenie było ciasne od przebywających tam postaci w pelerynach, którzy oświetlali sobie otoczenie bladym światłem płynącym z różdżek.
- Cholera, Potter! Mówiłem "pół cala kroku"!
A potem akcja potoczyła się już błyskawicznie.
Krzyki, uroki, szamotanina.  Potter był w potrzasku i tylko Malfoy o tym wiedział. A jego wybór był prosty. Potter to była jedyna osoba, która dawała mu immunitet. Bez niego jego spokojne życie stałoby się znacznie trudniejsze. A bez Mrocznego Znaku Harry się stamtąd nie wydostanie.
- Wałkowaliśmy to tyle razy, Potter. Godzinami przesiadywaliśmy nad planami tego pomieszczenia. Dokładnie ci powiedziałem, jak masz chodzić, i że masz nawet nie myśleć, by zrobić coś po swojemu. Więc po jaką cholerę zrobiłeś pełen krok?! 
Czas nie umniejszył jego złości. Wciąż był tak samo zły o ten brak subordynacji jak wtedy. Brak posłuszeństwa był dla niego najgorszą możliwą rzeczą. Ostatnie lata nauczyły go tego jeszcze bardziej, bo jego brak mógł przypłacić życiem. Potter wtedy naraził ich wszystkich.
- Żeby teraz móc patrzeć jak rozwalasz Ronowi szczękę - powiedział spokojnie, ale kąciki jego ust zadrgały w uśmiechu.
Draco wywinął się z zapaśniczego uścisku najmłodszego syna Artura Weasleya, który choć trzymał go mocno był równie przerażony co inni. Wykręcił się z jego ramion, a potem uderzył go z pięści w szczękę. Mocno. Ta chrupnęła, a on zwijał się na podłodze z bólu.
- Niezły cios - pochwalił przyjaciela Harry.
- Dzięki. Hermiona mnie nauczyła.
Harry uśmiechnął się na wspomnienie z trzeciej klasy, kiedy Harmiona nieomal złamała nos trzynastoletniemu wówczas Debilowi Malfoyowi.
A potem zobaczył jak wyrywa Ronowi różdżkę i torując sobie nią drogę biegnie do niego. Harry nigdy nie widział tej historii, nigdy nie zaglądał do czyjegoś umysłu, kiedy już potrafił to zrobić, by ją poznać. Ale teraz, teraz zrozumiał ten szacunek jakim wszyscy aurorzy zaczęli darzyć go po tym wydarzeniu. Tam wcale nie chodziło o to, że on go uratował, bo każdy z nich wmawiał sobie, że jest w stanie pomóc Złotemu Chłopcu. Chodziło o to, jak sprawnie pozbywa się przeszkód z drogi. Biegł szybko i wymachiwał różdżką, odsuwając ludzi na boki, rozbrajając uroki czy blokując pułapki. Zdawał skupiać się tylko na biegu, by mógł zdążyć na czas. Był tak szybki i zwinny jak żaden z nich. Ale jego ruchy pokazywały jak ważne było to pól cala, którego on wtedy nie zrobił. Bo on nie tylko biegł, on też skakał, robił gwiazdy i piruety, omijając w ten sposób różnorakie pułapki i wymyślne, bolesne uroki.
- Gdybyś mi to wcześniej pokazał, to szybciej bym się zgodził żebyś ze mną ćwiczył...
- Właśnie nie, odmówiłbyś z zazdrości.
Cholerny gad, znowu ma rację  - pomyślał.
A kiedy potem oglądał jak on wpada do pomieszczenia, w którym był - i używał zaklęć, prosto ze śmierciożerczych szeregów, by go wybronić, - nie tylko stanął jak osłupiały zamiast dalej się bronić, to jeszcze kazał mu uciekać i grozić mu okropną karą za niesłuchanie jego rozkazów. Do chwili, w której Draco rozciął sobie dłoń, a potem pomazał nią Mroczny Znak i wystawił lewe przedramię wprost w jeden z nadlatujących uroków. Zaklęcie odbiło się, a potem wszystko ustało.
- Potter, jesteś idiotą - powiedzieli Malfoyowie jednocześnie - ten leżący na hotelowym łóżku i ten ze wspomnienia.
Harry przemilczał usłyszenie tej uwagi raz jeszcze, bo coś ważniejszego zaprzątało jego głowę.
- Malfoy?
- Mhm - mruknął, dając mu tym samym znać, że słucha, ale dalej wpatrywał się w przesuwające się po suficie wspomnienia.
- Nigdy ci nie podziękowałem za tamto - szepnął i pociągnął spory łyk z prawie już opróżnionej flaszki.
- Nigdy - powiedział wypranym z emocji głosem, prosto w przestrzeń. 
- Dlatego...
- Nigdy nie chciałem za to twojej wdzięczności - bezpardonowo wszedł mu w słowo.
- Dziękuję.
Draco spojrzał na przyjaciela.
- Chciałem, żebyś żył.
Napili się whisky i w tym samym momencie odrzucili puste butelki, by w ich rękach natychmiast pojawiły się nowe.
- On wtedy... On nie zamierzał się ruszyć. Twój najlepszy przyjaciel nie chciał ci pomóc.
- Powinienem powiedzieć, że to dobrze, że chciał ratować swoją skórę, ale jakoś nie chce mi to przejść przez gardło. Z drugiej strony, gdyby nie ty, zginąłby tak czy siak. I to nie jest mój najlepszy przyjaciel. - Harry zamilkł na chwilę szukając właściwych słów i jednocześnie zbierając się na odwagę. - Malfoy... Ja... eeee... Ja... no wiesz... Ja... eeee...
- Co Potter?
Doskonale wiedział, co chce powiedzieć, ale uwielbiał patrzeć jak się jąka.
- Ja chciałem... Ten, tego... Ja... eeee.... podziękować ci chciałem.
- Potter... Za dużo whiskey, jesteś sentymentalny.
- Zamknij się, Malfoy. - Nagle całe jego skrępowanie zastąpiło zirytowanie, bo ten idiota musi mu przerywać kiedy ten stara się powiedzieć coś naprawdę ważnego. - Chciałem ci podziękować za... eee... Hermionę.
- Potter...
- Za to, że jej broniłeś, chroniłeś - co właściwie wciąż robisz. Za to, że znalazłeś jej rodziców, że wróciłeś im pamięć i wyjaśniłeś tą beznadziejną sytuację. I dziękuję za to, że... eee...
- Potter, poważnie nie...
- Dziękuję, że ją kochasz.
- Co? - Draco aż usiadł. Tych słów nie oczekiwał. Ale tylko dlatego, że wcale ich nie chciał. I oboje wiedzieli dlaczego.
- Bo on nigdy jej nie kochał...

- Masz jeszcze coś?
- Mam...
Obrazy na suficie znów zawirowały, a sekundę później Harry usłyszał w swojej głowie przeraźliwy krzyk i widział jak Dracon upada na kolana płacząc z bólu.
To był czas, w którym ich ciała bardzo się zmieniły - stały się odporne, silne, szybkie i niezmienne. Poza oczami. W tych wspomnieniach były dokładnie tak wyraziste jak są teraz. Wręcz płomienne w swoich morskich kolorach. Malfoy od kilkunastu dni skarżył się, że jego mroczny znak pali, jakby Czarny Pan znów był wśród nich. Ale tamtego dnia nie testowali swoich umiejętności. Tamtego dnia sprawdzali czym one są.
Oboje potrafili rozpoznać czarną magię. Ten sposób w jaki działa na ciało, jak pobudza całe zło, które choćby było głęboko, głęboko w twoim wnętrzu, wydostaje się na zewnątrz i chce tam pozostać. Widzieli jak zmienia się cyrkulacja powietrza dzięki niej i jak inni na nią reagują. I byli więcej niż pewni, że to nie było to. Bo to co czuli z każdym kolejnym treningiem coraz mocnej, było dokładnym przeciwieństwem strachu, bólu, samotności, rozpaczy czy zniewolenia. I gdyby tamtym uczuciom można było przypisać kolor byłyby czarne. Czarne i gęste - jak smoła. A oni czuli się delikatni, szczęśliwi, lekcy jak piórko. Mieli wrażenie, że unoszą się na puszystym obłoku. I nie potrafili pozbyć się wrażenia, że przez ich ciało przepływa biała siła. To jak ciepło, miłość i bezpieczeństwo jakie roztaczał wokół siebie patronus, tylko większa, choć nie przytłaczająca, i towarzysząca im cały czas.
Zaskakiwało ich tylko, że nie odkrywali swoich umiejętności przypadkowo. Wrażenie było takie, jakby od zawsze wiedzieli, że je posiadają. Jakby z tyłu głowy każdego z nich były dodatkowe zmysły, których istnienie zawsze w sobie podejrzewali, a jednak nigdy nie upewnili się, czy one na pewno tam są.
Tamtego dnia siedzieli nad jeziorem na terenie nowej posiadłości należącej do Malfoyów i wyczyniali różne cuda z krajobrazem, sprawdzając jak wiele potrafią. Byli tak pochłonięci wyrzucaniem wszystkiego w powietrze, w każdym znaczeniu jakie te słowa mogą mieć, że ich nad wyraz już czułe na dźwięki uszy, nie zarejestrowały biegnącego ku swojemu panu Smoka. A Harry samą siłą woli wyciągnął z pod ziemi korzenie wielkiego dębu i sprawił, że poleciały wprost na Malfoya i choć ten bez problemu odparł atak, to rośliny uderzyły w psa. Tamten skowyt Draco zapamiętał do końca życia.
Rzucił się w stronę swojego pupila, leżącego w kałuży krwi i uchodzącego z tego świata sekunda po sekundzie. Zawył zrozpaczony, to był jego najlepszy, najwierniejszy przyjaciel. Jego towarzysz. Jego oczko w głowie. Podświadomie wyciągnął ręce nad jego ciałem, choć nie klęknął przy nim. Marzył tylko o tym by jakimś cudem potrafił go uleczyć. By ta myśl, że potrafi to zrobić była prawdziwa. Jego dłonie rozświetliły się białym blaskiem, które wyraźnie uspokoiło jego psa. Jednak nim zdążył zauważyć, że jego dłonie leczą, z wrzaskiem upadł na kolona i jego dłonie straciły swoje leczące właściwości. Smok natychmiast zaczął skowyczeć. Zacisnął zęby i płacząc z bólu ponownie użył swoich dłoni.
- Draco, co ci jest?
- Mroczny Znak - wysapał.
- Co?
- Ta magia się z nim kłóci. Używanie jej sprawia, że on pali - wystękał.
- Jak bardzo? - zapytał?
- Normalny człowiek zginąłby z bólu - odpowiedział ciężko, ale użył więcej magicznej mocy, bo zauważył, że ciało Smoka naprawdę się leczy. Jednak oprócz tego ponownie krzyknął z bólu. I krzyczał tak długo, aż jego Golden Retriever nie był zdrów - dopóki jego oczy nie wyrażały cierpienia, a zmartwienie bólem swojego pana.
- Dlaczego zachowałeś to wspomnienie? Nienawidzisz się za to!
- Żeby nigdy nie zapomnieć jak bardzo muszę być ostrożny - powiedział i jednym tchem obalił kolejną flaszkę bursztynowego płynu.
Harry wiedział, że on ma rację. Oni nie tylko byli maszynami do zabijania. Oni byli też niemoralnie wytrzymali. Jedna butelka Ognistej Whiskey wypita za jednym zamachem powinna sprawić, że wylądują w szpitalu na płukaniu żołądka, tym czasem oni po całej cysternie nie będą nawet pijani. Więc dlaczego pili? Bo jak już jakiś czas temu stwierdzili, że po prostu lubią ten smak. Choć podobno tak mówi każdy alkoholik.


*

Harry po raz kolejny zastanawiał się, co się stało z jego przyjacielem. Tym rudym, wiecznie głodnym, zabawnym chłopcem, który uwielbiał grać w szachy i Qudditch'a. Nic z niego nie zostało. Jego kompleks niższości wygrał tą wojnę. I pieniądze. Harry zawsze zastanawiał się też, czy gdyby on nie był Wielkim Harry Potterem, czy Ron jednak nie stałby się takim jak teraz. Ale jego słowa uświadomiły mu, że nie.
- To przez takich jak ta dziwka, moja rodzina zawsze była tą gorszą! To przez takich jak ona straciłem brata! To przez takich jak ona tak wielu zginęło! Gdyby nie było mugoli, gdyby nie było szlam świat byłby lepszy!
Na ułamek sekundy świat się zatrzymał. A potem w pokoju zrobiło się przeraźliwie zimno. Ale to nie były czary. To był chłód ich serc.
Nim Weasley zdążył zauważyć ich reakcję, Draco rozczapierzył palce przed swoją twarzą, a potem zacisnął ją w pięść. Ron krzyknął, upadł na kolona i tarzając się po podłodze dalej krzyczał w torturach jakich nie ma nawet w zaklęciach niewybaczalnych.
Oczy Harry'ego od lat nie były tak puste. Stracił przyjaciela. Stracił kogoś, kto był dla niego jak brat. Ale gdyby naprawdę nim był, akceptowałby jego bliskich i uczyłby się ich kochać tak, jak Harry. Ale on ich nienawidził.
- Nie zabij go - przykazał, jednak w tych słowach nie było cienia litości. - Bo zostanę rozwodnikiem.
- To najlepszy powód, dla którego powinienem to zrobić - odpowiedział Draco, głosem tak zimnym, że od samego tego rudzielec zaczął krzyczeć jeszcze głośniej.
Harry wyszedł nie odwracając się za siebie.
Tym razem palący ból w przedramieniu Dracona nie miał żadnego znaczenia.


*

Hermiona obudziła się roztargniona swoim snem, od którego nie potrafiła uciec. Śniła o malowniczej kawiarni, która zdawała się być utrzymana w surowym, ceglastym stylu, ale jednocześnie tonęła w kwiatach, dając ciepłą atmosferę. I choć tej nocy budziła się wielokrotnie, to sen zawsze wracał, ujawniając coraz więcej szczegółów. A ona gorąco zapragnęła tam wrócić. I teraz miała nadzieję, że to miejsce naprawdę istnieje, gdyż w ostatnim ze snów widziała zniszczoną przez czas tabliczkę z nazwą ulicy. Wiedziała, że to Prowansja, a od ludzi siedzących niedaleko niej słyszała jak wymawiają nazwę miasteczka. I naprawdę miała  nadzieję, że odnajdzie to miejsce, bo było jednym z najurokliwszych jakie kiedykolwiek widziała.
Ale było coś jeszcze. I tak naprawdę to właśnie to nie dawało jej spokoju. W swoim śnie siedziała w ogródku kawiarenki, gdzie towarzyszył jej Ron. Tylko cały, cały czas - nawet teraz - wydawało jej się, że coś jest nie tak. Że to nie on powinien z nią tam siedzieć. Że to nie z nim powinna była śmiać się i rozmawiać. A nawet, że coś w jej miłości do niego jest złe. A oprócz tego, była zła na siebie, że podobała jej się tak nieważna rzecz w nim jak to, w co był ubrany. Bo naprawdę wyglądał inaczej niż zwykle. Bardziej... mugolsko? Młodzieżowo, ale wszystko leżało na nim jakby właśnie wyszedł z pod igły. Wszystko co na sobie miał, podkreślało jego figurę i muskulaturę jego ciała. I wyglądał jak grzeszne marzenie...
A wtedy pomyślała o Malfoyu i o tym, że to właśnie on zawsze tak wygląda. Zła tokiem swoich myśli wyskoczyła z łóżka i zamknęła się w łazience. 
Nie pomyślała, że Ron nie ma takiej muskulatury.

Dracon usilnie starał się uciec od nieproszonych wspomnień i zazdrości. Nawiedzały go obrazy z tych wszystkich wyjść z Hermioną, za którą oglądał się każdy facet. Nie oszukujmy się, był Malfoyem - jedynakiem. Nigdy niczym nie musiał się dzielić i zawsze dostawał czego chciał. A Hermiony też chciał. Nie dotknąłby jej, gdyby sama tego nie chciała, ale pożądał jej od tego dnia, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w krótkich włosach. Miał ochotę połamać ręce każdemu samcowi, który na nią spojrzał, ale ci, którzy w przeciwieństwie do niego mogli ją mieć, w jego oczach byli już martwi. Nie przypadkowo w takich sytuacjach zawsze działy się jakieś dziwne rzeczy, jak na przykład atakujące owady, wystające korzenie, przesuwające się krzesła czy inne temu podobne wypadki. Sam Draco natomiast zawsze wtedy miał ochotę coś zniszczyć, co najczęściej robił.
Z frustracji zaczął ciągnąć za swoje platynowe włosy jakby chciał je wszystkie powyrywać. Wtedy usłyszał, że Hermiona wychodzi ze swojego pokoju. I kiedy zerwał się by, oczywiście, ją śledzić, zdziwił się bardzo, bo weszła do jednego z ciemnych zaułków, chcąc się teleportować. Jednak ponieważ była dla niego teraz większą zagadką niż przed wypadkiem, musiał wniknąć w jej umysł, by zobaczyć do jakiego miejsca chce się przenieść. I kiedy je zobaczył, był pewien, że jego serce zabiło mocnej.
Teleportował się natychmiast, w taki sposób, by znaleźć się tam przed nią. Wszedł do środka i zajął miejsce, tak, by jeśli wejdzie do środka, nie zauważyła go. Hermiona weszła do kawiarni, akurat w chwili kiedy do Malfoya podeszła kelnerka. Dziewczyna była wręcz przytłoczona urodą tego miejsca. Zamrugała kilkukrotnie trzymając rękę na futrynie drzwi, a potem z szerokim uśmiechem weszła do środka. Marzyła, by móc dzielić swój zachwyt z Ronem, zastanawiała się nawet czy nie zgodziłby się zorganizować tutaj ich wesela. Co więcej, była przekonana, że się zgodzi.
Przechodząc przez główne pomieszczenie, w kierunku ogródka, nagle zerknęła na jednego z mężczyzn, który ściszonym głosem składał zamówienie. Była przekonana, że to francuz, gdyż jego usta poruszały się bardzo szybko. Odkryła też, że mężczyzna, na którego zerknęła, choć mogła zobaczyć go tylko z tyłu, jest bardzo podobny do Malfoya.
Cholerny, detektywistyczny instynkt - pomyślał zirytowany Draco, kiedy usłyszał w swojej głowie myśli Hermiony.
Zwariowałaś, wszędzie go widzisz. Nie zachowuj się idiotycznie - fuknęła sama na siebie i wybrała sobie stolik z najlepszym widokiem na lawendowe pole.
Właśnie Granger. Skup się na widoku - pomyślał.
Kiedy odkrył z jakiego powodu Hermiona pamięta to miejsce, aż jęknął. I to w dodatku z twarzą Wieprzleja zamiast jego! Koszmarna niedorzeczność - pomyślał i potarł twarz rękoma.
Draco nie mógł uwierzyć jak bardzo zachwyca ją to miejsce. Czy raczej nie chciał przyjąć do siebie, że kiedy była tutaj z nim on tak bardzo ją rozpraszał, że nie potrafiła się na niczym skupić, poza smakiem kawy. No i... Nie chciał się przyznać przed samym sobą, że wtedy wiedział, że tak było i po prostu go to bawiło. Teraz chciał, żeby to z nim się dzieliła swoim zachwytem, a nie z Ronaldem. Siostra czy nie - chciał ją znać. I chciał być jej bliskim.
Ucieknij ode mnie, a będę cię gonił. I znajdę cię. W tej chwili poprzysiągł sobie, że już nigdy nie odejdzie od tej zasady. Choćby nie wiadomo co miało być. Nigdy.
Pierwsza kwestia jest o tyle ważna, że on przez cały czas ze sobą walczył. Bo mógł zacząć z nią rozmawiać i spróbować się zaprzyjaźnić. Ale skoro ona nie wiedziała, że jest jej bratem, to mogła się w nim zakochać. Z kolei on nie mógł po prostu powiedzieć jej prawdy, bo dreszcz przebiegał mu po plecach na samą myśl, co mogłoby się wtedy stać z jej zdrowiem. Z drugiej strony, kochał ją jak kobietę. I mówienie dlaczego jest zbyteczne - kochał i już. Jeśli jednak miałby szukać powodu, dla którego nie potrafił wyplenić z siebie tego druzgocącego, w tej sytuacji, uczucia, to dlatego, że ona była do niego podobna. Nawet teraz, kiedy była delikatną marzycielką, zawziętą na niego i całą duszą kochającą innego.
Skąd to wiedział? Bo gdyby nigdy taka nie była, nigdy nie stała by się kobietą, w której się zakochał. A on nie kochał w niej poszczególnych elementów jej istnienia - kochał ją całą.
- Ron, - Usłyszał jak szepnęła sama do siebie, chwilę po tym jak dostał rachunek za swoje zamówienie; Ona nie zdawała się chcieć stamtąd wychodzić. - dlaczego nie potrafię pozbyć się wrażenia, że nie ma cię zawsze kiedy powinieneś być?
Ten smutny szept przesądził sprawę. Mogła być jego siostrą. Mogła kochać się w Ronie, mogła nawet kochać go całe swoje życie. I mogła Draco teraz nienawidzić, ale pewnego dnia pozna prawdę. I jak by jej nie odebrała - chce nauczyć się być jej bratem. Zbyt mocno tamtego dnia, na lawendowym polu, zapragnął mieć siostrę, by teraz trzymać się od niej z daleka. Zwłaszcza, kiedy cierpi. Wstał ze swojego stolika i nie bacząc na nic, po prostu przysiadł się do niej. Usiadł na przeciwko, a wtedy ona opluła go wodą, którą właśnie piła. Draco miał ochotę wybuchnąć śmiechem i płakać jednocześnie. To było tak podobne do niego...
- Co ty tu robisz? Śledziłeś mnie?!
- Nie - skłamał gładko i aż nadto przekonywająco, a ponieważ wiedział, że mu nie uwierzy, pokazał jej rachunek za swoje zamówienie. - Byłem tu kiedy przyszłaś.
Oczy Hermiony się rozszerzyły, kiedy uświadomiła sobie, że osoba, którą brała za Malfoya, naprawdę nim była.
- Skąd znasz to miejsce?
- Francuskie korzenie - odpowiedział natychmiast.
- I to ma tłumaczyć dlaczego znalazłeś się w tym miejscu? - zapytała podejrzliwie.
- To ma tłumaczyć dlaczego znam to miejsce.
Hermiona nie chciała wnikać dlaczego on tu jest. I dlaczego na siebie wpadli. Z nieznanego sobie powodu bała się odpowiedzi jakie mogłaby dostać na swoje pytania.
Byli tam jeszcze godzinę, którą spędzili w całkowitym milczeniu. Draco wydawał się zupełnie nie zwracać na nią uwagi, choć tak naprawdę uważnie śledził każdą jej myśl. Hermiona natomiast nie uważała, by on jej przeszkadzał, a raczej, że sama sobie przeszkadzała. Ciągle przyłapywała się na tym, że chce coś do niego powiedzieć. Zapytać o jakąś bzdurę i po prostu rozmawiać, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie - a w ich sytuacji wcale taką nie była. I kiedy już otwierała usta, by coś powiedzieć, opamiętywała się, gryzła w język i nic nie mówiła, zamiast tego zaczynała wiercić się na swoim miejscu. Było jednak coś, od czego nie potrafiła się powstrzymać - wpatrywanie się w jego Mroczny Znak. On ją przyciągał - jej wzrok i dotyk. Nie wiedziała dlaczego tak jest, a przede wszystkim nie chciała się tak czuć, ale ta myśl, że cała jego tożsamość zamyka się w tym niebezpiecznym tatuażu wręcz ją obezwładniała.


*

Podejść bliżej, nieco bardziej
Kiedy robię krok bliżej, uciekasz ile sił w nogach
Ja która cię kocham, nawet teraz jestem przy tobie
Ta kobieta płacze

Ona jest bardzo nieśmiała
Więc nauczyła się jak się śmiać
Jest wiele rzeczy, o których nie może powiedzieć najbliższej przyjaciółce
Jej serce jest pełne łez

Więc powiedziała
Że cie kocha, ponieważ jesteś taki sam
Kolejny głupiec, kolejny głupiec
Nie możesz mnie przytulić zanim odejdziesz?

Wyszedłem z kuchni i dobiłem do drobnego, kobiecego ciała. W jednej chwili wszystkie moje myśli skupiły się na tej dziewczynie, a mózg zaczął pracować na zwiększonych obrotach. Podświadomie czułem, że szklanka z sokiem pomarańczowym wyślizguje mi się z dłoni, ale nie wykonałem żadnego ruchu, by ją złapać. A powinienem był przede wszystkim cofnąć się i zniknąć stamtąd, jak najszybciej! Zamiast tego byłem jak wmurowany w ziemię i nie wiedziałem gdzie podziać oczy. I kiedy wykorzystując już kosmiczne pokłady silnej woli skupiłem wzrok, na jej drobnej, idealnie owalnej twarzy, zadałem jej najważniejsze pytanie.
- Gdzie masz szlafrok? - zawarczałem. 
Powiedzieć, że byłem wściekły to eufemizm. Czułem się jak ogromny wulkan, który zaraz wybuchnie i zniszczy wszystko na swojej drodze. Widziałem w jej oczach, że jest zaszokowana moim spięciem, ale i przerażona wrogością w moich oczach. Bo jak do cholery mam nie być spięty, kiedy ona wystawia całą moją dyscyplinę na próbę. Na coś, na co absolutnie nie byłem przygotowany! Cofnęła się o krok, bo wyraźnie się mnie bała - tej furii, tej nienawiści w moich oczach. 
Ale w tym wszystkim chodziło o mnie.
Dobiła do ściany. 
- Nie wiedziałam, że już przyszedłeś - szepnęła spanikowana, ale głos i tak jej drżał.
- Przecież kazałaś mi przyjść! - warczałem, powstrzymując krzyk, który dałby choć minimalny upust mojej złości.
- Nie sądziłam, że będziesz tak szybko. - Spróbowała się bronić, ale słysząc własne słowa zrozumiała jak bardzo są niedorzeczne.
Zamknąłem oczy i zrobiłem głęboki wdech próbując uspokoić swoją złość i rozochocone ciało. Ale mimo to nie potrafiłem się cofnąć.
Potrzebuję więcej cierpliwości do tej kobiety - powiedziałem w przestrzeń, szukając w sobie sił, i jak się okazało zrobiłem to na głos.
- Ty potrzebujesz cierpliwości?! Ty? - wydarła się.
Otworzyłem oczy. Domyślałem się, że tak zareaguje. I gdybym był cicho, to może teraz by tak nie wariowała. A to bardzo, bardzo rozpraszało...
- To ty jesteś nieszanującym ludzkiej prywatności Ślizgonem, dupku!
Ostatnie słowo wstrząsnęło ziemią... 
Przegrałeś, Malfoy.
Zrobiłem krok w jej stronę i oparłem ręce o ścianę po obu stronach jej głowy. Miałem wrażenie, że właśnie palę wszystko za sobą.
Moja bliskość rozproszyła ją na sekundę. Mogłem analizować dlaczego, ale to już bez znaczenia.
- Nie prowokuj mnie - wycedziłem patrząc głęboko w jej ciemne oczy.
- Ja cię prowokuję, ja? A niby czym? - krzyknęła, wymachując rękami.
Przegrałeś, Malfoy.
Pocałowałem ją gwałtownie, dając upust pragnieniu, które kotłowało się we mnie od miesięcy. A ona natychmiast się uspokoiła.

Podejdź bliżej, nieco bliżej

Przyciągnęła mnie do siebie, oplatając ręce wokół mojego karku i oddawała każdy pocałunek, z zaangażowaniem jakiego nigdy się nie spodziewałem. A ja zrozumiałem, że w żaden sposób nie będę próbował tego przerwać. Chwyciłem ją za uda, oplotłem sobie jej nogi wokół bioder i przyszpiliłem do ściany. Wplotła palce w moje włosy i ciągnęła delikatnie ich kosmyki, a ja zacząłem całować jej szyję tłumiąc jęk. Kiedy całowałem ją pod linią żuchwy jęknęła przeciągle, jednak chwilę później spięła się na sekundę. Wiedziałem, że to wtedy dotarło do niej co się dzieje, jednak oboje równie dobrze wiedzieliśmy, że nie przerwiemy tego, co zaczęliśmy.
Wyplotła swoje palce z moich włosów i zacisnęła je na mojej błękitniej koszuli. Pociągnęła ją w górę, a ja uwolniłem się z niej, w tym samym czasie, w której jej ręcznik zsunął się z biustu. Oplotłem ją ramionami i zaniosłem do sypialni, której drzwi zamknąłem kopniakiem. Oderwałem jej usta od swojego obojczyka i rzuciłem nią na łóżko. 
- A teraz, Granger, zrobimy to po mojemu - powiedziałem stojąc nad jej łóżkiem i spoglądając na nią z góry. Była tylko okryta ręcznikiem, w pasie.
Może i przegrałem, ale wciąż można się zabrać do tego we właściwej kolejności. 
Wspiąłem się na łóżko i zawisnąłem nad nią. Źrenice miała rozszerzone, oddech urywany, a jej serce waliło jak oszalałe.
- Ja się nie kocham, ja się pieprzę - zacytowałem jej styl życia.
Momentalnie straciła dech. Wiedziałem, że właśnie teraz czuje się naprawdę naga. Obnażona.
- Ze mną będziesz się kochać - szepnąłem, a potem zacząłem ją całować.
Poddała się temu i chwytając moją twarz w swoje dłonie chciała przyciągnąć mnie bliżej.

Podejdź bliżej, nieco bliżej

DOŚĆ!

Obudziłem się i poczułem na sobie jej wzrok, jednak nie dałem poznać po sobie, że już nie śpię. Wiedziałem doskonale o czym myśli i czego się boi, i nie dlatego, że mogłem wejrzeć do jej głowy, a dlatego, że to co się wydarzyło pokazało mi jak bardzo byłem ślepy. 
To, że podobam jej się fizycznie wiedziałem od miesięcy. Ale to, że jest we mnie zakochana...
- Twoje serce bije nierówno. - Zauważyłem to i postanowiłem dać jej odkryć, że nie śpię, jednak wciąż miałem zamknięte oczy. - Teraz dwa razy szybciej. - Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią.
Bała się i doskonale wiedziałem dlaczego. Dla niej byłem człowiekiem o sercu z kamienia, który nigdy nie pokocha osoby z jej pochodzeniem, bo i rzeczywiście, teraz to było jedyne co mogłoby stać na przeszkodzie. Ale tak nie było. 
- Boisz się? - udałem pytanie.
- Czego? - Była tak spanikowana, że nie wiedziała czy uciekać, czy od razu zapaść się pod ziemię czy jednak zostać i zachować twarz.  
- Tego, że wróci stary Malfoy - wykpi cię, a potem zostawi.
To było to, właśnie tego się bała. Że ktoś ją wykorzysta i zostawi. Bo już raz tego doświadczyła i wiedziała jak bardzo ją to zniszczyło. To to sprawiło, że mężczyźni stali się dla niej jak zabawki, które wyrzucała kiedy jej się znudziły; jak zabawki, którymi tylko ona mogła się bawić i które bez jej zgody nie mogły się nawet ruszyć. A teraz się zakochała i chciała kogoś przy sobie mieć nie z czysto fizycznej potrzeby, ale dla odczuwania bliskości tej osoby.
Naprawdę mi się udało. Naprawdę ją naprawiłem. Naprawdę się we mnie zakochała. 
Ale też jak mało mnie znała. Miała nadzieję, że nie będę gorszy niż On, ale nie potrafiła w to uwierzyć. I własnie dlatego najpierw miała chodzić na randki, a potem się ze mną kochać. A ona była pierwsza kobietą, która zrobiła na mnie wrażenie. Pierwszą, którą chciałem znać. Pierwszą, z którą chciałbym dzielić życie.
Pierwszą, którą kocham...

Chcę być kochana, mój drogi
Każdego dnia w moim sercu, w moim sercu
Krzyczę
Ta kobieta jest obok ciebie nawet dziś

Czy wiesz, że tą kobietą jestem ja?
Nie mów, że wiesz i mi to robisz
Ale nie możesz wiedzieć mój drogi, ponieważ jesteś głupcem


*

Tamta sytuacja z poparzeniem nie dawała Hermionie żyć. I sama ciekawość była tu naprawdę najmniej ważna, bo od tamtego czasu zaczęła poświęcać Malfoyowi wręcz obsesyjną uwagę. I wnioski do jakich dochodziła z każdym dniem coraz bardziej ją rozstrajały. 
Nawet w nocy nie potrafiła się odprężyć, gdyż nawiedzały ją sny o miejscach, w których nigdy nie była, ale kiedy odwiedzała je popołudniami, okazywało się, że wyglądały identycznie jak w jej śnie. Każdy detal. Nie to jednak nie dawało jej spokoju - w każdym z tych miejsc, w swoim śnie, była z Ronem. Ale i śniąc, i po obudzeniu zawsze miała wrażenie, że jest z nią niewłaściwa osoba. Kolejną myślą natomiast był Malfoy. Pojawiał się w jej głowie od tak - jakby miał z tym cokolwiek wspólnego.
Więc kiedy o nim nie myślała, to znów o nim myślała. Tylko... fizycznie. I zaczęła dostrzegać fakty, które do tej pory jej umykały. 
Nigdy się nie odzywał, jeśli sytuacja absolutnie tego nie wymagała i można powiedzieć, że to wiedziała od samego początku. Ale wcześniej nie dostrzegała, że wyraz jego twarzy kiedy milczy jest tak stały. Jakby chciał mówić, ale wciąż się powstrzymywał. I to nie przed obrzucaniem ją wyzwiskami, bo nigdy, nigdy nie spojrzał na nią krzywo, a naprawdę nie sądziła, że byłoby tak tylko dlatego, że Harry kazał mu być miłym. 
Zawsze łapał ją gdy się potykała lub coś co upuściła. Nigdy się nie spóźnił i nigdy nie wydawał się być zirytowany jej nieporadnością. Co więcej, odkryła, że albo chwytał ją, stawiał do pionu i natychmiast puszczał, albo trzymał ją zbyt długo - jakby wcale puszczać jej nie chciał. Zawsze w takich chwilach czuła jak bardzo jest spięty, bo choć wiedziała, że jest taki cały czas - nawet nie próbował grać, że jest inaczej - to wtedy stawał się aż sztywny. A mimo to, za każdym razem kiedy jej dotykał czuła jak prąd przeszywa jej ciało. I choć nie miało prawa tak być, to nie tylko tak było zawsze odkąd pozwoliła to sobie dostrzec, to jeszcze podobało jej się to. I przerażało ją to. 
Peszył ją wzrok Draco. Miała wrażenie, że on nie tylko spędził całe życie obserwując ludzi, ale że patrząc na nią widzi w niej rzeczy, których nawet ona w sobie nie dostrzega. Jakby znał ją najlepiej na świecie. W niezrozumiały dla niej sposób przewidywał każdy jej ruch, ale uważała też, że ta postawa, w której zdaje się jej nigdy nie słuchać, nie bierze się z ignorancji, a z tego, że on wie co chce powiedzieć. I, że wie to od dawna.
On stawał się dla niej coraz bardziej intrygujący. Nic, zupełnie nic o nim nie wiedziała, ale z jakiegoś powodu miała wrażenie, że gdyby zapytała - o cokolwiek - to powiedziałby jej wszystko. Ale bała się zapytać. 
Sny to było jedno. Jego zachowanie to było drugie. Razem, to dawało trzecie.
Nie potrafiła uciec od jego fizyczności. Przyłapywała się na tym, że myśli o tiku z włosami, jaki zapożyczył od Harry'ego, co jak zauważyła straszliwie go irytowało; na tym, jak delikatnie, a jednocześnie pewnie trzyma ją kiedy upada; na tym, że patrzy na jego usta i myśli, że wie jakby się czuła gdyby ją całowały; na tym, że śledzi sposób w jaki się porusza - delikatnie i z gracją; na tym, że trudno jej oderwać wzrok od jego torsu, kiedy zmoknie mu koszulka; na tym, że myśli o tym jak hipnotyzujący jest szafirowy kolor jego oczu; na tym, że chciałby częściej słyszeć jego męski głos. I na tym, że każdego dnia na nowo odtwarza w myślach jak ochronił ją własnym ciałem przed urokiem, który powinien był ją zabić.
Hermiony nic bardziej nie przerażało, niż myśl, że gdyby go poznała, to okazałoby się, że się w nim zakocha.


*

Promienie zachodzącego słońca wpadały do apartamentu, a Hermiona kołysała się w fotelu. Od jakiegoś czasu stawała się coraz bardziej niespokojna. Przez cały cholerny czas nie opuszczało jej uczucie, że coś jej umyka.
W roztargnieniu zaczęła bawić się swoim pierścionkiem zaręczynowym, a on zaabsorbował ją do tego stopnia, że ściągnęła go z serdecznego palca, czego nigdy do tej pory nie zrobiła, i zaczęła obracać go w paluszkach. Wtedy coś rzuciło jej się w oczy. Po wewnętrznej stronie był grawer. Przybliżyła pierścionek bliżej oczu, by odczytać napis.
Noli irritare Draco - nie drażnij Smoka.
Dlaczego taki grawer? - zastanawiała się intensywnie. I dlaczego napisał "smok" z dużej litery?
Z jakiej strony tego nie rozpatrywała, z każdej nie widziała w tym sensu. On nie znosił gadów. I to było takie ślizgońskie, co więcej, mogło kojarzyć się z Malfoyem. A potem coś kliknęło w jej mózgu i aż uderzyła się w czoło. Ron uwielbia smoki! Prawie tak samo jak jego brat Charlie. Uśmiechnęła się myśląc o tym przesłaniu.
Kocham cię Ron - pomyślała.
Ale tamto uczucie nie zniknęło.


*

Przemierzył za nią każdy cholerny kawałek Francji w poszukiwaniu relikwii, którą już dawno znalazł, ale ona nie posłuchałaby go nawet gdyby podetknął jej mapę pod nos. Teraz nadszedł czas, by ją tam zaprowadzić.



~ * ~

Muszę gorąco podziękować mojemu Koteckowi SweetChoco, która uzależniła mnie, i mówię to z sercem na dłoni, od Ogródka. To druga drama jaką oglądałam i druga do jakiej zapałam nieśmiertelną miłością. Polecam każdemu, kto lubi końskie zaloty i głównego bohatera - buca.
Dodam też, że piosenka z podkładu muzycznego, jest jednym z motywów przewodnich serialu.
Kotecku - gomap-symnida !


Nowa notka jeszcze w tym tygodniu!


Pamiętaj!
ten post wspiera akcję:
Mia Land of Grafic