czwartek, 23 sierpnia 2012

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. VIII

[podkład muzyczny]

"W poszukiwaniu samego siebie."

Rozdział VIII - Błaganie
   Draco zerwał się jak szalony. Biegł po schodach, niemal na oślep. Odpychał każdego, kto znalazł się w zasięgu jego ręki, by tylko jak najszybciej dostać się do zamku.
Szybciej.
   Wiedział, że wszyscy się za nim oglądają, krzyczą, by uważał co robił i by przestał biec.
Szybciej!
   Ale gdzie miał biec? Chciał do jej komnaty, ale przecież skoro chce stąd odejść to musi jej w tym pomóc dyrektor szkoły. To jest to, gabinet McGonagall! Jego myśli znów były takie nie składne. I on znów tego nie rozumiał. I nienawidził tego, czuł się wtedy jak dziecko.
No szybciej, Draco!
   Po pokonaniu ostatniego zakrętu zwolnił. Gargulec. A hasło? Właśnie miał stanąć i krzyczeć do posągu, by go natychmiast wpuścił, bo jeśli nie, to zostanie z niego tylko pył, ale nie zdążył. Chimera odskoczyła sama. Wbiegł natychmiast na schody, pędził po nich jak szaleniec, by w końcu dopaść drzwi. Gdy je otworzył zobaczył jak Alice podaje rękę dyrektorce, a w jej oczach maluje się przerażenie na jego widok. Wiedział co za chwilę się stanie, dlatego zerwał się i w ostatniej chwili dopadł skrawka szaty czarownicy.
   Wylądował na podłodze. Podniósł się natychmiast i rozejrzał do około. Wielkie pomieszczenie, nowocześnie urządzone, jednakże było w nim widać rękę artystki. I wiele klasycznych dodatków.
 - Pójdę porozmawiać z twoją mamą.
   Draco odwrócił się w kierunku kobiet. McGonagall już wychodziła. Bardzo mu to było na rękę. Spojrzał na Alice. Jej wcześniejsze przerażenie zastąpił smutek.
 - Draco, – jęknęła, – naprawdę musisz to utrudniać?
   Chłopak postarał się, by jego wzrok mówił wyraźne i jakże dosadne: „tak”. Dziewczyna odwróciła się i wyszła na taras. Oparła się o balustradę podziwiając widok przed sobą. Kamienny podjazd, w piaskowym kolorze idealnie kontrastował z równiutko przyciętą, intensywnie zieloną trawą. Malfoy podszedł do niej i spokojnie, czekając na wyjaśnienia podziwiał jej piękny profil.
 - Posłuchaj mnie więc. Zawsze wydawało mi się, że odstaję od reszty… Ale było mi z tym dobrze. Nie przeszkadzało mi to. Z czasem jednak odkryłam, że czegoś mi brakuje. To myślenie było dla mnie głupie i bardzo prostackie, bo przecież  mogę mieć wszystko czego tylko zapragnę - moich rodziców stać na to, by mi to kupić. Ale to uczucie nie znikało. A potem poznałam ciebie i… Nie, wtedy zobaczyłam ciebie i poczułam się lepiej. Potem się poznaliśmy, zaprzyjaźniliśmy… Ale Draco, coś jest nie tak! Władam inną magią niż ty. Wiem rzeczy, których nie rozumiem. Wiem rzeczy, których nie powinnam wiedzieć i boję się tego! A zwłaszcza boję się tego, jak wiele wiem o tobie. No i… - Westchnęła głęboko. – My… Ja nie chcę stracić twojej przyjaźni, ale przez to co robisz… Jest we mnie takie coś, co… Oh, wiem, że to głupie, - powiedziała sfrustrowana, - ale ja nie mogę się do ciebie zbliżyć, w ten sposób. Po prostu wiem, że zbyt wiele wtedy bym straciła. Spróbuj to zrozumieć, na tyle na ile rozumiem to ja.  – Poprosiła. - I błagam wybacz mi to. – Odwróciła głowę i spojrzała w niebo, zbierała myśli. A potem pozbierała się w sobie i z powrotem spojrzała ma jego przystojną twarz. – Potrzebuję czasu, dużo czasu. Żeby wszystko przemyśleć i sobie poukładać. Ale obiecuję, że jeszcze się spotkamy. Tylko daj mi czas. – Ujęła jego dłonie w swoje. – Ja chcę, nie, ja muszę to wszystko przemyśleć. Dlatego błagam, nie utrudniaj tego jeszcze bardziej.
   I co teraz, pomyślał Draco. Wiedział, że to już przegrana sprawa, że jej już nie zatrzyma. Zresztą, czy kiedykolwiek wolno mu było to zrobić? Odpowiedź jest prosta, i on też ją znał: nie. Ale… A jeśli ona zapomni? Draco wiedział, że on na pewno nie, ale ona? Oddała mu wszystko co mogło jej o nim przypominać. Chociaż… 
 - Mam coś dla ciebie. – Spojrzała na niego zaskoczona. Wyciągnął malutkie pudełeczko z kieszeni i otworzył je. – Spokojnie, to nie oświadczyny. Jestem arystokratą, wyglądałyby wtedy zupełnie inaczej. – Draco próbował grać luzaka i nieco kpić. Wyszło marnie. - Ale mimo to, weź go. Pro...
   Nie zdążył dokończyć. Przerwała mu.
 - Ma kolor twoich oczu. – Szepnęła.
   Podniosła prawą dłoń i pogładziła go po policzku, nieustannie patrząc w jego oczy. Lewą dłoń wyciągnęła w jego stronę. Pierścionek pasował tak idealnie na jej serdeczny palec, jak gdyby był zrobiony specjalnie dla niej.
   On w czerni (nie wiedział nawet, wcześniej, że dostał od niej jakieś czarne ubrania),  ona w białej sukni. On wkłada jej pierścionek na palec, ona patrzy na niego, z tym niesamowitym uczuciem w swoich wielkich, ciepłych, brązowych oczach. To wyglądało jak ślub, jak złączenie się dwóch osób – ciałem i duszą – na wieki. A było rozstaniem.
   Trwali tak jeszcze jakiś czas, a potem przyszło opamiętanie. Alice odsunęła się od Draco – ten zastanawiał się jak teraz ucieknie – obejrzała się za siebie, a potem, znów, spojrzała na młodego mężczyznę. Podeszła do niego gwałtownie i najpierw delikatnie, a potem coraz namiętniej pocałowała. Choć oboje byli zdziwieni takim obrotem sprawy, żadne nie żałowało. Wykorzystali to do maksimum. Z delikatnego „błagam, wybacz mi”, przeszli do gwałtownego „potrzebuję cię”. Całowali się z pasją, wkładając w to wszystkie swoje uczucia, pragnienia, obawy, żale i nadzieje. A gdy pocałunek się skończył, Alice – starając się jeszcze uspokoić swój oddech – odsunęła się lekko od Draco i szepnęła:
 - Dbaj o Faweks’a. – Chciała pocałować go jeszcze ten jeden, jedyny raz, ale wiedziała, że już nie może. Zrobiła już i tak zbyt wiele. Czuła to.
   Odsunęła się, chwyciła się balustrady i przeskoczyła przez nią. Draco zareagował na ten widok w mgnieniu oka. Dopadł barierki i spojrzał w dół. Alice gnała przed siebie, na czarnym jak piekło koniu. Biała suknia powiewała za nią. Nie obejrzała się za siebie ani razu.
   Skoczyła z 3 piętra, pomyślał, a koń nawet nie zarżał. Zresztą skąd on się tam w ogóle wziął? Kim ona jest? Draco do cholery w kim ty się zakochałeś?!
   To był pierwszy raz, kiedy Draco Malfoy nazwał swoje uczucie po imieniu. Dziwił się sobie, cieszył i smucił jednocześnie. No bo jak nie być smutnym, kiedy miłość twojego życia cię zostawia? Draco przypomniał sobie o czym myślał, kiedy biegł za nią. Denerwowało go, że zachowuje się i myśli jak nieporadne dziecko. Bo bez niej był dzieckiem. Smutnym, zagubionym, nieistotnym człowiekiem, który nie potrafi się odnaleźć w wielkim świecie.
   Westchnął. Wiedział, że nie spotkają się jutro, po jutrze czy za rok. Wiedział, że nim znów ją ujrzy minie wiele lat. Poczuł, jak coś ciężkiego siada na jego ramieniu, domyślił się, że to Faweks. To, że ma się nim zająć było dlań sporą niespodzianką, ale teraz przynajmniej o tym wiedział.
   Spojrzał przed siebie i szepnął:
 - Będę tęsknił.

"Kochać to także umieć się rozstać, umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu."



Ciąg dalszy nastąpi...

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. VII

"W POSZUKIWANIU SAMEGO SIEBIE"

Rozdział VII – Płomienie
 
   Draco leżał na swoim ogromnym łóżku i wpatrywał się w zielony baldachim nad sobą. W końcu nie wytrzymał i rzucił poduszką prosto w ścianę.
 - Co ten ptak sobie wyobraża? Żeby przerywać mi, w takim momencie?! Po jaką cholerę on tam w ogóle przyleciał?
   Był zły na cały świat, bo do niczego między nimi nie doszło. Do niczego. W głowie ciągle miał jej cudowny zapach i wspomnienie tego, że gdy się od niej odsunął, to szepnęła coś ptaku, a potem powiedziała, że musi już iść.
   Jęknął i rzucił kolejną poduszką. Od siły uderzenia niemal się rozpadła.
   Usłyszał stukanie. Jeśli to Faweks, to przysięgam, że wyrwę mu te piękne, złote pióra, pomyślał i odwrócił się w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Była tam sowa jego matki. Otworzył kopertę. Narcyza Malfoy odpisała na list, który wysłał przed obiadem.

Draco,
To co napisałeś, było dosyć… dziwne. Pisałeś o pięknej dziewczynie, z którą chodzisz do szkoły. Pisałeś, że zmazała z Ciebie przekleństwo. Z niezrozumiałych dla siebie powodów, rozumiem to bardzo dosłownie.


[RETROSPEKCJA]
 - Przyszedłem tylko na chwilę, pani profesor. Profesorze Dumbledore, profesorze Snape – skinął głową portretom byłych dyrektorów. - Chciałbym o coś zapytać. – Odsłonił swoje lewe przedramię.
   Brodaty czarodziej uśmiechnął się szeroko, jakby cieszył się, że jego teoria okazała się prawdą. Snape natomiast zachłysnął się powietrzem.
 - To nie możliwe!
 - Więc jak? – zapytał blondyn.
 - Och Severusie, mówiłem ci przecież, że ona jest niezwykła, inna niż każdy z nas. Zresztą, rozmawiasz z nią często, więc co cię dziwi? – Zwrócił się do Draco: – Mogę ci tylko powiedzieć, że „biała magia” to określenie, którego potocznie używa się mówiąc o dobrej magii. Jednak, tak naprawdę jest „czarna magia”, „magia zwyczajna” - czyli nasza i „magia biała”, o której krążą tylko legendy. Jesteś pierwszą osobą jaką spotkałem, która dostąpiła tego zaszczytu. Być może jedyną.
[KONIEC]

I pisałeś, że gdybym ją poznała, na pewno bym ją polubiła. Cały ten list był do Ciebie niepodobny. Nie będę Ci tłumaczyć, skąd wiem dlaczego on był taki nietypowy (jak na Ciebie), ale powiem, że bardzo się cieszę.
W kopercie masz pierścionek. Wiem, że prosiłeś o coś oryginalnego, ale on ma kolor twoich oczu. Identyczny kolor. Wiem, że jej się spodoba.
Kocham Cię,

N.

   Chłopak przeczytał tę krótką wiadomość chyba z 10 razy, ale i tak niewiele z niej zrozumiał. Otworzył satynowe pudełeczko i zobaczył pierścionek. Rzeczywiście, w kolorze jego oczu. I tylko głupiec nie powiedziałby, że jest piękny.
   Gdy wsadził pierścionek z powrotem do satynowego pudełka i zamknął je coś sobie przypomniał.
   Potter.
   Szedł po kamiennych schodkach ciągnących się wzdłuż błoni, bo jakiś pierwszoroczniak z Gryffindor’u powiedział mu, że Harry Potter i dwójka jego najbliższych przyjaciół idą na herbatkę, do tego - jak powiedziała Mc’Gonagall - pół-olbrzyma, Hagrida.
 - Potter! – zawołał, gdy ci byli jakieś trzy metry od drzwi gajowego. Cała trójka natychmiast obróciła się w jego kierunku. Na krzyk zareagowali też wszyscy uczniowie, którzy siedzieli w pobliżu. – Potter – powiedział już ciszej, kiedy do nich dobiegł. – Ja… Harry Potterze, ja chciałem ci podziękować. Uratowałeś mi życie. A ciebie... – zwrócił się do Hermiony – ciebie chciałbym przeprosić. Przeprosić za wszystkie urazy jakimi cię raczyłem w przeszłości. I przeprosić, za to, co przytrafiło ci się w moim domu. Przepraszam ciebie, ale was też.
   Spojrzał na nich i zaniemówił. Na ich twarzach nie było żadnej wrogości, żadnego dystansu. Nic nie świadczyło o tym, żeby sądzili, że to jakiś żart. A przede wszystkim, wyglądali jakby się go spodziewali. Tylko z twarzy Ronalda Weasleya można było wyczytać, że trudno mu uwierzyć, że rzeczywiście to zrobił. Że przyszedł i kaja się przed nimi.
 - Jestem Harry. Harry Potter – powiedział chłopiec z błyskawicą na czole, wyciągając rękę ku blondynowi, jakby znów byli jedenastoletnimi chłopcami, bez niemiłej przeszłości.
 - Draco Malfoy. – Uśmiechnął się. I powtórzył gest z Weasleyem. Na koniec została Granger. Stwierdził, że się postawi i zrobił coś, o co nigdy by siebie nie podejrzewał. Ujął jej dłoń i pocałował ją, delikatnie, niczym prawdziwy gentlemen. Niemal słyszał jak wszystkim dziewczynom na błoniach opadają szczęki. Brunetka za to uśmiechnęła się uroczo, była nieco zawstydzona.
   Mimo wszystkiego co zrobił, oni nadal – w każdym razie na pewno Harry i jego przyjaciółka – nie byli ani trochę zdziwieni. Jak gdyby ktoś im powiedział, że do nich przyjdzie…
 - Alice... –szepnął, kiedy prawda spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Jednak to samo, dokładnie w tym samym momencie powiedział Ron. Draco spojrzał się na rudego chłopaka, który patrzył maślanym wzrokiem, niemal śliniąc się przy tym, na kogoś nad nim. Odwrócił się.
   Po schodkach, w ich kierunku, szła piękna dziewczyna, o kruczoczarnych włosach, bladej, idealnie gładkiej, nieskazitelnej cerze, pełnych, czerwonych niczym wino ustach i ciemnych jak noc, ogromnych oczach. Była tak niesamowicie piękna, że willa przy niej była nikim. Prawdopodobnie z zazdrości o jej urodę, odebrałaby jej życie.
   Alice wyglądała jak panna młoda. Ubrana była w długą, białą suknię z trenem, którą prosto skrojono. Odcinała się pod biustem, a materiału wręcz płynął za nią na wietrze. Miała cieniutkie ramiączka, wysadzane diamencikami, które pokrywały też szycie dekoltu. Na rękach trzy cieniutkie iskrzące się w słońcu, diamentowe bransoletki, a na odstających we wszystkich kierunkach włosach, wianuszek od Draco. W rękach trzymała swoją niezwykłą różdżkę.
   Wyglądała jak Anioł.
   Zatrzymała się. Mimo, że stanęła schodek wyżej niż Draco i tak była od niego niższa. Otwarła usta żeby coś powiedzieć, ale nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Przyglądała mu się szukając odpowiednich słów.
   Nie znalazła ich.
   Nigdy ich nie znajdzie.
   Spojrzała na trójkę ludzi stojących za blondynem. Jej oczy zaszkliły się od łez. Dzięki nim się nie pogubisz, pomyślała. Ogarnęła spojrzeniem przestrzeń wokół nich, a potem powiedziała Malfoy'owi:
 - Chcę byś to przechował. – Podała mu różdżkę. A potem, z ogromną ostrożnością zdjęła wianek z głowy i podała mu go.
   Zaczęła się cofać o parę stopni.
   W tej właśnie chwili wszyscy spojrzeli w górę. Zza jednej z wież zamku wyleciał Faweks. Harry Potter nie mógł uwierzyć w to co widzi. To ten sam ptak, który uratował mu życie, ten sam, który odleciał po śmierci Dumbledore’a. Wszyscy poza Alice patrzyli na niego jak zahipnotyzowani. Nie mogli zrozumieć tego dziwnego przedstawienia.
   Ale Draco… Draco był przerażony.
   Kiedy Alice przystanęła, ptak w tej samej chwili zawisnął w powietrzu nad nią. Dziewczyna podniosła ręce w górę, a w chwili kiedy jej dłonie dłonie dotknęły szkarłatno-złotych piór, zniknęła w płomieniach.

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. VI

"W poszukiwaniu samego siebie."

Rozdział VI - Piękno 
   Otworzył oczy i przeciągnął swoje – podobno – piękne ciało. Zaraz. Jakie „podobno”? Przecież jestem snobem, egoistą i zapatrzonym w siebie arystokratą – pomyślał. -  A no tak, przecież odkryłem, że nie chcę taki być. A pewna przepiękna istotka chyba chce mi w tym pomóc. Ach, jeszcze jedno. Chyba mnie nie chce.
   Poszedł do łazienki, zimny prysznic nieco otrzeźwił jego umysł. Lód…  Arystokraci mają go aż za wiele. Są chłodni i powściągliwi. Nie ukazują publicznie czuć, są twardzi i nie ugięci. Nie wolno im pochylić głowy przed kimś „nie godnym”, nie ważne kim on dla ciebie jest. A mimo to Draco wiedział, że to tylko pozory. Że, jego rodzice wcale tacy nie są. Że kiedy są sami potrafią je sobie okazywać. To tylko maski, które muszą przywdziewać, bo zostali tego nauczeni. A Draco uczy się tego samego. Ale nie chce być tak samo lodowaty jak jego ojciec. Chce uśmiechać się ciepło do każdego. Nie, teraz już tego pragnie i potrzebuje. Dlaczego? Bo najdziwniejsza, najbardziej niezwykła osoba jaką mógł spotkać, tak uśmiecha się do niego. I wprawia go to w taką euforię, że już prawie się od tego uzależnił.
   Stanął przed lustrem, przepasany jedynie puszystym, zielonym ręcznikiem z herbem Slytherin’u. Była sobota i zastanawiał się w co się ubrać. Spojrzał na czarny garnitur, a potem na rzeczy, które dostał od Alice. Wtedy przed oczyma stanęła mu jej piękna twarz, która złości się, że nie ubrał tego co od niej dostał. A była to złość godna mordercy. Tak, to go dostatecznie zmotywowało. Zaczął grzebać w torbie. Dostał właściwie to samo co miał na sobie już wczoraj, tylko w innych kolorach.
Ubrał się. Spojrzał w lustro. A co z włosami? – pomyślał unosząc jedną brew do góry. Usłyszał stukanie w szybę. Feniks przyniósł widomość. Od Alice. Pisała by roztrzepał swoje włosy. I, że ma iść na śniadanie. Ona po niego przyjdzie. Znów będzie niewidzialna.
   Idąc korytarzem do Wielkiej Sali, był głównym tematem plotek i westchnień. Każda dziewczyna w szkole taksowała go wzrokiem, zatrzymując się na włosach i umięśnionym brzuchy, gdyż koszulka, którą miał na sobie dzisiaj była mocno upięta na jego fantastycznym brzuchu. W Wielkiej Sali cała damska część szkoły usiadła naprzeciwko niego, tak by móc go podziwiać. Nawet Hermiona Granger i Ginny Weasley nie mogły oderwać od niego wzroku, co bardzo im się nie podobało, a jeszcze bardziej Harremu i Ronowi.
   Draco był pod wrażeniem, ale trudno mu się było do tego przyznać nawet przed samym sobą. Postanowił to jednak ignorować i skupić się na Alice. Za chwilę miała się zjawić, więc musiał się najeść. Postawił na tosty z miodem.
 - Robisz wrażenie. – Usłyszał szept tuż przy uchu i zadrżał.
   Dopił sok i wstał od stołu kierując się w stronę wyjścia.
 - Jak tylko przekroczysz próg, wszystkie westchną.
 - Co? Zapytał nie rozumiejąc, a potem zniknął za drzwiami. Zaraz potem usłyszał głośne achhhh.
 - Nie rozumiem – pożalił się. – Ja tylko zmieniłem fryzurę i strój. I dzięki temu nawet Gryfonki zwracają na mnie uwagę?
 - Nie przyszło ci do głowy, że wcześniej też tak było?
 - Ale wcześniej moja rodzina miała jakąś pozycję w czarodziejskim społeczeństwie!
 - To miało znaczenie  tylko dla Ślizgonów. I ty dobrze o tym wiesz. A co do Miony…
 - Miony?
 - No. To zdrobnienie jej imienia.
 - Wiem o tym – żachnął się.
 - Co do Miony, - kontynuowała - to właśnie sobie uświadamia, że twój strój musi oznaczać, że zaakceptowałeś mugoli oraz, prawdopodobnie,  że przestaniesz jej ubliżać.
 - A ty co, wróżka?
 - A ty nie? – Odpyskowała.
   Popchnęła go w kierunku gabinetu dyrektorki i szepnęła mu hasło do ucha.
 - Miłość, honor i odwaga. – powtórzył. – Gryfoni… - Wywrócił oczami. I Niemal zobaczył jak ona podnosi jedną brew do góry. Zaraz, to przecież mój gest, pomyślał blondyn.
 -  Po co tak właściwie tu przyszliśmy? – Zapytał kiedy gargulec ich przepuścił, a Alice zdjęła Pelerynę Niewidkę.
 - Chciałam, żebyś mi towarzyszył na zakupach w Londynie.
 - Znowu?! – Jęknął i przekroczył próg gabinetu.
 - Tym razem na Pokątnej.
 - Na pokątnej, a co ty tam chcesz kupić? Mątwę dla Feniksa? Olbrzym może ci ją przynieść.
 - Pół olbrzym, Panie Malfoy. Dowiesz się jak już was tam eskortuję. – powiedziała zimnym tonem.
 - Ciociu błagam! – Jęknęła Alice. – Rozmawiałyśmy o tym, zgodziłaś się, więc proszę, bądź milsza. Choćby ze względu na mnie.
- Więc po co tu jesteśmy? – Zapytał kiedy wyszli z Dziurawego Kotła.
 - Chcę kupić różdżkę u Olivander’a. I tak, dobrze słyszałeś, RÓŻDŻKĘ.
 - To będziesz chodzić na zajęcia? – Nie podobało mu się to. Zbyt wielu chłopców (jeśli nie każdy) by się nią interesowało. Ona była jego.
 - Miałam nadzieję, że ty mnie czegoś nauczysz.
 - Mam być twoim nauczycielem? Nie no, w porządku. – Powiedział z udawaną obojętnością.
 - Ej! Więcej entuzjazmu!
   Uśmiechnął się szeroko, szczerze. – Tak może być? – Zapytał?
 - Tak ma być zawsze! Uwielbiam jak się uśmiechasz.  – Powiedziała i z  uśmiechem na ustach, tanecznym krokiem pobiegła do drzwi sklepu.
 - Która ręka ma moc? – Zapytał wytwórca różdżek.
 - Którą ręką piszesz? – szepnął Draco.
 - W takim razie obie maja moc.
 - Obie? – Zapytali  mężczyźni w sklepie.
 - Potrafię pisać prawą i lewą ręką, i z tego korzystam.
 - Dobrze więc. Proszę machnąć… którąś ręką.
   Machnęła. I nagle -  znikąd -  na ladzie pojawiło się białe, podłużne opakowanie różdżki. Olivander  patrzał na to zjawisko oniemiały. Draco za to wolał przyglądać się Alice, która z pietyzmem otwierała skrzynkę. A różdżka, która z pewnością  przeznaczona była tylko dla niej, wyglądała naprawdę dziwnie. Była biała, niemal przeźroczysta, idealnie prosta, rozszerzająca się ku uchwytowi. Najdziwniejsze w niej było to, z czego była zrobiona. Odbijała światło niczym lód, ale mimo to ewidentnie była z drewna. Wyglądała na kruchą i delikatną, a w rzeczywistości była nie do złamania.
   Draco spojrzał dziewczynie w oczy. Pokazywały, że wie z czego różdżka jest zrobiona. Pokazywały też, że jej własna wiedza ja dziwi  i przeraża.
- Skąd ma pan tę różdżkę? – Zapytał blondyn, tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ja… Ja nie mam pojęcia. Ja jej nie zrobiłem, ona pojawiła się znikąd! – powiedział histerycznie Olivander.
 - Dobrze więc. – Powiedział, nie spodziewał się żeby Olivander wiedział o tym przedmiocie cokolwiek. Tą wiedzę miała tylko Alice. – Weźmiemy ją.
   Po tych słowach, dziewczyna obudziła się z letargu w jakim była przyglądając się różdżce. Schowała ją do pudełka i nie pytając nawet o cenę, rzuciła sakiewkę pełną złotych Galeonów na ladę.
   Wyszli.

   Draco chwycił dziewczynę za rękę pociągnął w kierunku sklepu z szatami. Czas na błyskotki będzie później, poza tym ona nie może być byle jaka. No i mama mu najlepiej doradzi. Jego prezent musi pasować do jej niezwykłej natury. Wiedział co chce kupić, chciał tylko wybrać idealny model. Musiał mieć kolor jej oczu. Dokładnie taki sam. Znalazł. Był na samej górze regału. Poprosił o niego i wsadził go jej na głowę.
 - Chcesz mi kupić tiarę?
 - Różdżkę już masz, teraz musisz jeszcze wyglądać jak czarownica. Podoba ci się? – Zapytał.
 - Jest idealny.
 - Weźmiemy go. – Powiedział sprzedawczyni i zapłacił należną sumę.
 - Ale jakoś siebie w tym nie widzę.
 - Bo to zaczarowany prezent. – Puścił jej perskie oczko i machnął różdżka, dotykając jej koniuszkiem kapelusza. Ten zamienił się w prześliczny wianek z polnych kwiatów. – To mój prezent. – Powiedział obracając ją w kierunku lustra. – on nigdy nie zwiędnie, a jak będziesz chciała, żeby znowu był kapeluszem, wystarczy, że dotkniesz go końcem różdżki. I na odwrót.
 - Jest piękny! – Powiedziała z szerokim uśmiechem, obracając się przed lustrem. Jej błękitna, jedwabna sukienka płynęła za nią.
   Jest taka naturalna, jak mój prezent - pomyślał Malfoy.
 - Dziękuję! – powiedziała i pocałowała go w policzek.
   Draco był tak zaabsorbowany tym, co przed chwilą zrobiła, że kompletnie nie zwrócił uwagi na jej wyraz twarzy. Oprzytomniał dopiero kiedy poczuł szarpnięcie za rękę.
   Poszli na lody.
  
  Dochodziła północ. Siedzieli, wśród kolorowych poduszek, na wieży astronomicznej, zajadając się owocami. Draco, przyglądając się jej uśmiechniętej twarzy, nie mógł zrozumieć dlaczego czuje się w jej towarzystwie jak dzieciak. Czasem nawet przyłapywał się na tym, że chce ją o to zapytać, zawsze wtedy rugał siebie, za swoją głupotę.
 - Chyba wiem od jakiego zaklęcia zaczniemy. – Powiedział, a ona jak na zawołanie wyciągnęła swoją różdżkę
 Wybór był dość dziwny, teraz tak mało pożyteczny. „Accio” pewnie byłoby lepsze. Jednak ona tak bardzo kojarzyła mu się z dobrem. Chyba nawet stała się dla niego uosobieniem dobra. Chciał pokazać jej zaklęcie, które wiązało się z dobrem. Z obroną przed złem, bez krzywdzenia innych.
 - Zamknij oczy. – Szepnął jej wprost do ucha, upajając się przy tym jej cudownym zapachem. – I przywołaj wspomnienia, najszczęśliwsze jakie pamiętasz. – Zatrać się w nim. Niech cię całkiem wypełni, niech sprawi, że poczujesz się lekka i wolna. – Szeptał jej nadal, niemal dotykając ją  ustami, a ona pochłonięta swoimi wspomnieniami uśmiechała się coraz szerzej. – A teraz powiedz zaklęcie. „Expecto Patronum”.
   Jakaś cząstka jego woli znalazła w sobie odrobinę siły i kazała odsunąć się od dziewczyny. Ta dalej zatracona we wspomnieniach, jak w letargu podniosła różdżkę i wyszeptała zaklęcie. A potem? Oślepiający blask i odrzucająca w tył siła. Siła, która emanowała takim szczęściem, że wręcz radość przytłaczała serce, nie pozwalając mu normalnie pracować. A sam Patronus? Na pewno nie był „sam”. Zamiast jednej istoty, po niebie pędziło stado jednorożców. Nie były srebrne jak każdy Patronus, były bielusieńkie. Były…
   Nieskazitelne.
   Jednorożce, nieskalane złem istoty, których stracenie grozi największym przekleństwem. Były piękne i dobre. Silne i odważne. Mądre i majestatyczne. Ufne, ale rozsądne. I kochają tak jak tylko Adonai potrafi.
   Pasowało do niej. Dla Draco, pasowało to do niej aż za bardzo. Była piękna. Absolutnie, niezaprzeczalnie piękna. Pociągała go w każdy możliwy sposób. Pociągały go jej oczy, jej niesforne, odstające we wszystkich kierunkach włosy, jej niebiański zapach. Jej ciało. Jej dobro, jej radość, jej naturalność, jej opanowanie, jej cierpliwość i jej bark. Jej skromność i pokora. Jej odwaga, jej rozsądek, jej hojność i jej ufność. To jak patrzy na życie. Pociągał go jej uśmiech - ten sam, który towarzyszy jej niemal na każdym kroku.
   I gdy tak światło znikało, a chłopak myślał o tym wszystkim, doszedł do najważniejszego – ona jest jego. I czas o nią zawalczyć. Czas zrobić to, czego tak bardzo pragnął.
   Zbliżył się do niej. Miała nieprzenikniony wyraz twarzy. Trochę jakby była w innym świecie. Patrzył w jej oczy, coś się w nich zmieniło. Zamarły w oczekiwaniu, na to, co będzie dalej. Draco przybliżał się do niej coraz bardziej i bardziej. Tak bardzo chciał poczuć smak jej ust, na swoich. Tak bardzo pragnął by oddała mu pocałunek. Tak bardzo chciał by naprawdę była jego.
   Już prawie, prawie dotknął jej winnych ust, kiedy usłyszał skrzek. Odsunął się. Zaraz potem na ramieniu Alice usiadł szkarłatny ptak – jej Feniks.
   Chłopak odsunął się zawiedziony. Nie wiedział, że dla dziewczyny, to był ratunek.

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. V

"W poszukiwaniu samego siebie."



Rozdział V: Image
Weszli do pokoju. A raczej ogromnej komnaty, bo pomieszczenie do którego wszedł Ślizgon i dziewczyna był większy niż pokoje wspólne w domach Hogwartu. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się Draco w oczy był wielki złocisto-czerwony ptak.
 - To jest...
 - Tak to feniks. Później ci wyjaśnię. Dobrze?
 - Dobrze. – Znowu później, pomyślał chłopak.
   Przeszła przez ogromne ozdabiane złotem drzwi. Nie zamknęła ich, więc można było zobaczyć co to za pokój. Okazało się, że to ogromna garderoba. Dziewczyna chwyciła jakieś ubrania i poszła za parawan. Mimo sporej odległości Malfoy miał naprawdę doskonały widok, jednak tylko na zasłaniający ją przedmiot. Kiedy ściągnęła bluzkę i przewiesiła ją przez parawan chłopakowi od razu zapłonęły uszy.
   Wychodząc miała na sobie czarne rurki, dwunasto centymetrowe obcasy, nabijane ćwiekami, długą, biało - kolorową bokserkę na szerokich ramiączkach, na głowie szary kapelusz (który nie miał nic wspólnego z czarodziejami) i kilka dodatków. Wyglądała... z tymi ciemnymi jak noc oczami... co najmniej groźnie! Draco cieszył się, że nie jest jej wrogiem. Podchodząc do niego uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy zabłysły. Chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. A zrobiła to tak spontanicznie, że nawet nie zdążył ucieszyć się z tego dotyku. Więcej, nim się obejrzał byli już w gabinecie dyrektora, przed profesor McGonagall.
 - Ciociu, zabierz nas do centrum.
 - Do centrum Londynu? Z "nim" ?? -spytała, wskazując na blondyna  z powątpiewającą miną.
 - Minerwo! - Zagrzmiał Dumbledore z portretu.
 - No dobrze, już dobrze! - Powiedziała sfrustrowana. - Tylko uważaj na niego! - Przykazała Alice, kiwając palcem.
 - No pewnie. - Odpowiedziała jej dziewczyna i chwyciła ciocię za rękę, a uścisk dłoni chłopaka tylko wzmocniła.
   Zniknęli.
   Kiedy wyszli z Dziurawego Kotła Alice podeszła z towarzyszem do białego dużego samochodu, można by go nazwać krótką limuzyną i weszła do środka. Kiedy chłopak usiadł obok niej zauważył, że kierowca pojazdu zwraca się do niej "panienko Alice" Zna jej imię? Potem podała nazwę jakiegoś miejsca, którego Draco niedosłyszał i pojechali. Weszli do wielkiego, piętrowego budynku, był oszklony i nowoczesny, a w środku było pełno mniejszych sklepików, które nie miały nic wspólnego z czarami. Nawet z jedzeniem nie! Gdy weszli do jakiegoś ze sklepików, z Alice zaczęły od razu witać się pracujące tam panie i kłaniając się jej w pas. Tylko jedna najstarsza z nich podeszła do niej i zaczęła z nią rozmawiać.
 - Witaj skarbie, czego potrzebujesz?
 - Mój towarzysz - wskazała ręką - trzeba mu zmienić wizerunek.
   Jedyne co chłopak zdążył pomyśleć, to dlaczego nazwała go towarzyszem, bo zanim zdążył choćby kiwnąć palcem był już w przymierzalni, a kobiety skakały wokół niego z miarką krawiecką. Ale ponieważ on sam nie miał nic do roboty przyglądał się przez ciągle otwarte drzwi kabiny reszcie sklepu. Założył, że wszystkie te rzeczy są męskie bo nie utrafił swoim wzrokiem żadnej sukienki. W sklepie nie było jednak żadnych garniturów. Chwila, czy ona chce ubrać go jak Potter'a? A w życiu, pomyślał i już miał wyjść kiedy jak z podziemi wyrosła Alice ze srogą, bardzo srogą miną mówiącą "nawet nie próbuj".
 - Nie będziesz tak ubrany. Przyglądałeś się temu pomieszczeniu i gdybyś patrzył uważnie wiedziałbyś, że nie ma tu takich rzeczy w jakich on chodzi.
   Zrezygnowany chłopak westchnął i zamykając oczy dał się przebierać.
   Kiedy wreszcie udało mu się wyjść z garderoby zobaczył, że został sam. Były tylko kobiety pracujące w sklepie.
 - Gdzie Alice?
 - Poszła do innego sklepu. Prosiła żeby pan na nią zaczekał. Poza tym zaraz wróci, o już jest!
 - Nie zapłacisz? -zapytał chłopak, kiedy już wychodzili. Poczuł wtedy na sobie zdziwione spojrzenia kobiet w sklepie.
 - Nie. Później wyjaśnię ci dlaczego. Teraz fryzjer.
 - Cooo??? - Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Z miną pod tytułem "Chyba zwariowałaś!" Dopiero wtedy zauważył, że trzymie w ręce jakąś dużą, papierową torbę. Dziewczyna widząc jego spojrzenie, wyciągnęła ją przed siebie, podając mu ją.
 - Proszę. To dla ciebie. - Chłopak nawet nie spojrzał co to. Od razu zresztą został pociągnięty do kolejnego pomieszczenia.
   Gdy tylko weszli od razu zleciał się tłum fryzjerów. Alice posadziła Draco w najbliższym fotelu (bardzo zresztą wygodnym fotelu, jak stwierdził) i powiedziała do jakiegoś faceta, z kolczykiem w brwi.
 - Kolor niech zostanie, resztę zmień. - Powiedziała do fryzjera o imieniu Tom.
 - Za bardzo ulizany? - zapytał. Alice pokiwała tylko głową na tak i usiadła sobie na jednym z wolnych miejsc. oczywiście od razu zlecieli się do niej wszyscy nie zajęci pracownicy, pytając czy czegoś jej nie trzeba. ona jednak wzięła tylko gazetę i zaczęła ją czytać.
   Spędzili tam ponad godzinę, choć Malfoyowi wydawało się, że była to cała wieczność. Przyglądał się jednak uważnie, bo  jego świecie na zrobienie fryzury wystarczyło jedno machnięcie różdżką. Patrzył jak najpierw jak dziewczyna o imieniu Sally myje mu głowę - co zresztą bardzo mu się podobało - potem jak wraca przed lustro do Toma, a on bardzo szybko obcina mu włosy. Nie potrafił zrozumieć tylko jak  potrafił zrobić to tak, że na długość wcale nie były krótsze. Miał za to grzywkę. Kiedy skończył je suszyć, zaczął wcierać w nie pełno różnych mazideł. Gdy skończył, wziął lusterko i pokazał mu jego włosy od tylu.
   Jego włosy z tyłu byłe nieco wygolone, ale w całości bardzo postrzępione i rozwiane, a delikatna grzywka, niesfornie opadała mu na oczy.
   Kiedy wstał z fotela wszystkie obecne tam dziewczyny, aż jęknęły z zachwytu. No, prawie wszystkie. Tylko ta jedna uśmiechała się tajemniczo, za czytanej gazety. Osiągnęła zamierzony efekt. Postawiła na zimne barwy. Lód - jak jego oczy. Wąskie granatowe dżinsy, białe trampki, biała koszulka, a na to rozpięta błękitna koszula, z lekko podwiniętymi rękawami. Do tego skórzana bransoletka na nadgarstku. Jedynym elementem jego starego stroju był jego sygnet. Do tego te rozwiane, delikatne blond włosy. Uwielbiała Toma właśnie za to, że nie musiała mu mówić co chce, on wiedział to sam. Jeszcze nigdy nie wyszła nie zadowolona, z jego gabinetu.
   Sam Draco był w szoku. Kompletnie nic z tego nie rozumiał. A kiedy poprosił o wyjaśnienia, dowiedział się, że dostanie je w innym miejscu. Jedno jednak musiał przyznać, ten fryzjer to nie był taki głupi pomysł.
   Kiedy już wychodzili, a fryzjerki płaszczyły się przed Malfoyem, przypomniało jej się, jak przez chwilę, wtedy w przymierzalni widziała jego brzuch. Pomyślała, że gdyby one widziały go tak jak teraz stoi, ale bez koszulki, to pewnie pomyślałyby, że umarły i są w niebie.

 - Usiądziemy tutaj, dobrze? - Powiedziała wchodząc do jakiejś kawiarni. 
Gdy tylko wybrali sobie miejsca, od razu przyleciał kelner.
 - Co panience podać?
  "Hę?" Pomyślał Malfoy.
 - Sok pomarańczowy. A ty Draco? Aha, nie ma tutaj kremowego piwa.
 - W takim razie... To samo co Alice - zwrócił się do kelnera.
 - Dobra. - Zaczął chłopak kiedy facet z notesem już sobie poszedł. - Wyjaśnij mi, o co tu chodzi. - Nakazał dziewczynie.
 - Więc tak, moja mam jest właścicielką tego budynku i jeśli się dobrze przyjrzałeś, to zauważyłeś, że są tu głównie sklepy w jakiś sposób związane z modą. Moja mama jest bardzo sławną i szanowaną projektantką, a ponieważ wszystkie tutejsze sklepy należą do niej, lub członków mojej rodziny ja nie muszę za nic płacić. Gdzie byłam? W jej biurze. - Uśmiechnęła się wspominając radość mamy z jej przyjścia. - Zabrałam cię tutaj bo chcę ci pokazać jak to jest być mugolem. Co do twojego nowego wyglądu, mam nadzieję, że wkrótce go docenisz. - Nagle uśmiechnęła się chytrze, co skojarzyło mu się trochę ze Snapem. - I kiedy będziemy szli przez Londyn zwróć uwagę na dziewczyny, obok których będziesz przechodzić. - Chłopak kompletnie nic z tego nie rozumiał, postanowił jednak, że zrobi tak jak ona radzi. - I patrz jak reagują na mnie. - Dokończyła.
   I rzeczywiście, kiedy później przemierzali ulice Londynu, wszystkie dziewczyny, które go mijały oglądały się za nim, szepcząc coś z podnieceniem swoim przyjaciółkom. Jednak kiedy dostrzegały kto idzie obok niego, wyraz ich twarzy gwałtownie się zmieniał. W zazdrość.
 - Słuchaj. Wiem co ci wpajano.  - Podjęła nowy wątek. - Poza tym dużo wiem o  śmierciożercach. Dużo czytałam.
 - Chciałaś sobie poczytać, to wzięłaś książkę o śmierciożercach? - prychnął zirytowany.
 - Nie czytałam o śmierciożercach, tylko o tobie.
   Chłopaka zamurowało.
 - Chwila, bo się pogubiłem. Czytałaś... o mnie? O tym jaki jestem lub byłem chciałaś się dowiedzieć z jakiejś książki?!
   Chciała mu właśnie odpowiedzieć, ale zauważyła, że nadchodzi kelner. W sumie to dobrze bo dzięki tej krótkiej chwili przerwy Draco się opanował. Kiedy po setce pytań "Czy mogę jeszcze coś dla panienki zrobić?" sobie poszedł mogła kontynuować.
 - Nie bądź śmieszny. Nie czytałam jaki jesteś, lecz jaki nie jesteś.
 - Cooo?
 - Czytając coś o tobie normalnie dowiadujesz się, że np. próbowałeś zabić Dumbledore'a, ale czytając dokładnie dowiesz się, że tego nie zrobiłeś. Czytając, że nie chciałeś niczyjej pomocy tak naprawdę dowiadywałeś się, że nie chcesz się okazać bezradnym, przerażonym chłopcem.
   Chłopak siedział oniemiały nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą usłyszał. W końcu zebrał się w sobie, przełknął ślinę i   powiedział:
 - To śmieszne!
 - To jest prawda, a ty doskonale o tym wiesz. Wiem, że uczono cię nie okazywać uczuć, mieć pogardę do całego świata, zwłaszcza do mugoli i innych tym podobnych osobników. Ale przecież wiesz już dobrze, że ta nauka nic ci nie dała. Mówiłam ci to już na samym początku. Więc postaraj się trochę ze mną współpracować, dobrze?
 - Po co?
 - Pewnego słonecznego poranka to zrozumiesz. Gdzieś o 4:35, leżąc w łóżku.
 - He?
 - Dopij sok i idziemy zaszaleć! - Uśmiechnęła się promiennie, a wtedy jej oczy zalśniły ogromnym blaskiem.
   Kino, kręgle, tańce na molo. (Za wszystko płaciła dziewczyna czarną, pokrytą złotym wzorem, mugolską, plastikową kartą, co arystokratę strasznie zawstydzało i irytowało.) 
   Chłopak już dawno zapomniał jak to jest się bawić. A już na pewno nigdy nie przypuszczał, że będzie się bawić wśród mugoli. Widział, że Alice świetnie się bawi. Myślał, że to może dzięki niemu. A raczej miał taką nadzieję. Jednak zawsze kiedy patrzał w jej ogromne oczy widział mieszankę radości i innego uczucia, którego nie potrafił nazwać, a już tym bardziej zrozumieć. Bardzo go to intrygowało, bo jeszcze nigdy czegoś takiego nie widział.
   Gdy na Big Benie wybiła 23, Alice szepnęła blondynowi do ucha „Musimy już iść.” i pociągnęła go za rękę. Szli między uliczkami Londynu już jakieś 15 minut gdy Malfoy uświadomił sobie, że zbliżają się do Dziurawego Kotła. Wtedy coś do niego dotarło.
 - Nie boisz się chodzić po nocy.
 - Nie. – Odpowiedziała uśmiechając się zagadkowo. – Ostatni raz kiedy mogłam się bać był dwie noce temu.
 - Chodzi ci o czary? – Kiwnęła głową na tak. – Ale przecież nie wolno ci używać czarów poza szkołą.
 - Pewnie cię to zdenerwuje, ale ja mogę.
    „Co?”, huczało w głowie chłopaka. Kim ta dziewczyna jest, myślał. Nic jednak nie powiedział.
   Kiedy weszli do baru Dracon zauważył, że niema w nim tłoku, jednak nie jest też pusty, a przy barze siedzi pani dyrektor. Alice pobiegła uściskać ją, jakby wieki jej nie widziała. Chłopak patrzył na to z dziwnym nieznanym sobie uczuciem. Nie napatrzał się jednak długo, bo dawna opiekunka Gryffindor’u przywoła go gestem ręki do siebie. Ujął jej smukłą, pomarszczoną dłoń i zniknęli. Jednak ostatnią rzeczą jaką Draco zauważył były posępne spojrzenia gości baru. Skierowane w jego stronę.

*

   Gdy Mc’Gonagall wyszła z komnaty Alice, ta poprosiła go by usiadł wygodnie na kanapie, a ona powiedziała wyraźnie:
 - Sunny!
   Natychmiast w pokoju pojawiła się młoda skrzatka domowa. Dziewczyna poprosiła o kolację dla dwóch osób. A kiedy pomocnica zniknęła, ta spojrzała na Malfoy’a. Chłopak jakimś cudem pomyślał o Granger i jej Wszy.
 - Muszę coś jeść. A poza tym płacę jej. –Powiedziała, prawidłowo odczytując minę towarzysza.
 - Potrafisz czytać w myślach?
 - Coś w tym rodzaju.  
 - Co?!
 - Żartuję! - Powiedziała i uśmiechnęła się szeroko. Wtedy na stoliku przed nimi pojawiły się dwa talerze z apetycznie wyglądającym jedzeniem. – No więc – podjęła rozmowę, - chciałeś wiedzieć dlaczego na mojej szyi – chwyciła zawieszkę – i w pokoju jest feniks. Na szyi z przywiązania, z sentymentu. W pokoju bo… Tamtej nocy, kiedy wróciłam do domu, siedział na moim oknie. Płakał. A ja płakałam razem z nim… - Spojrzała w okno, jakby szukała czegoś w gwiazdach. - Od tamtego czasu został. To było tego dnia kiedy zmarł Dumbledore. On płakał z samotności, ja z przerażenia.
   Draco drgnął na te dwie ostatnie wiadomość. A ona milczała nadal patrząc w ciemne, upstrzone gwiazdami niebo. Myślał, że już skończyła, więc wziął sobie kawałek swojej kolacji. Wtedy podjęła monolog.
 - Kiedy byłam tu ostatnio jeszcze go nie miałam. – Krótka pauza. – Było grubo po północy, a ty wychodziłeś z pokoju Przychodź-Wychodź, Pokoju Życzeń. Widziałam jak płaczesz.
   Nie powiedziała tego z wyrzutem, raczej ze smutkiem, ale Draco i tak odwrócił głowę i zacisnął dłonie w pięści. Wtedy na niego znowu spojrzała. I zganiła.
 - W płaczu nie ma nic złego. Nigdy bym nie powiedziała komuś, że ma przestać płakać jeśli tylko mu to pomaga. Odważnym nie jest ten, który się nie boi, ale ten który wie, że istnieją ważniejsze rzeczy niż strach. 
   Dostrzegła, że chłopak jej nie słucha, więc zmieniła miejsce, w taki sposób, że siedziała teraz przed nim. Chwyciła jego twarz w swoje dłonie i odwróciła tak żeby spojrzał jej w oczy. Chłopak był tak zaskoczony jej zachowaniem, że mimowolnie zrobił to co chciała.
 - To już nie wróci, rozumiesz? Jeśli tylko będziesz o to walczył. Ale było i minęło. Musisz wyciągnąć wnioski, z tej nauki. Ale nie jesteś jednym z nich, nie jesteś takim człowiekiem. – Wtedy przez głowę dziewczyny przeleciała myśl, że gdyby był, to pewnie nigdy by się z nim nie zadawała. - Więcej, nigdy nie byłeś – sam to przyznałeś! – Minę miał dosyć niewyraźną, więc dziewczyna postanowiła unieść się do drastycznych środków. – Jesteś Malfoy! Draco Malfoy! Jesteś Smokiem! – Na to ostatnie chłopak drgnął. – Smoki są twarde, ty też taki jesteś. No i jesteś Ślizgonem, jesteś sprytny. Zawsze o dwa kroki do przodu. Ale przede wszystkim… - Alice zmieniła pozycję i szepnęła mu do ucha - jesteś moim przyjacielem.
   Wtedy widziała, że ta rozmowa już się skończyła, że osiągnęła zamierzony efekt. Chłopaka zamurowało. Z dwóch powodów. Po pierwsze za to, że użyła słowa „przyjaciel”, a po drugie przez jej bliskość. I w tym szepcie… było coś takiego, że w pierwszej chwili pomyślał, że chce go uwieść. Jednak przez to  jak wyglądała ich rozmowa, ta myśl zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Blondyn postanowił na nią spojrzeć. I w tych pięknych, czekoladowych oczach ujrzał radość i troskę. Wiedział skąd to pierwsze uczcie. Z tego, że nareszcie dotarło do niego to, co mu cały czas próbowała przekazać.
 - Ja naprawdę NIE CHCĘ cię wyganiać, ale jest już późno i chciałabym się położyć. Ty zresztą też, powinieneś być już w dormitorium, więc jak tylko skończysz jeść to wróć do swojej części zamku. – Skierowała się do jakiś drzwi i kiedy już miała je otworzyć, odwróciła się i powiedziała:
 - Dobranoc.
   Chłopak widział jak z szerokim uśmiechem wchodzi do pomieszczenia, którym jak zauważył była łazienka. Szybko jedząc swoją kolację, myślał jeszcze o tym jak podobało mu się, gdy zaakcentowała „nie chcę”. Już miał wychodzić, gdy usłyszał wołanie dziewczyny.
 - Nie zapomnij „cameleona”.
Draco uśmiechnął się pod nosem, myśląc o jej
wyczuciu czasu i pomysłowości. Rzucił zaklęcie i wyszedł z komnaty. Nie pomyślał jednak o tym, skąd ona zna to zaklęcie. Nie pomyślał też o tym, że gdyby nie to, że przeszkolili go śmierciożercy, poznał by je dopiero za pół roku. Nie pomyślał o tym, że ona wiedziała, że on je zna.

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. IV

"W poszukiwaniu samego siebie."

Rozdział IV: Złoty znicz
   Alice straszliwie się nudziło w swoim pokoju więc postanowiła nałożyć pelerynę niewidkę i pójść na błonie. A może wcale jej się nie nudziło? Może wiedząc kogo tam spotka zwyczajnie chciała tam być? W każdym razie kiedy była przed zamkiem zobaczyła wirujące w powietrzu postacie ubrane w zieleń i srebro (miała bardzo dobry wzrok). Prawie wszyscy mieli co robić, tylko jeden - ten z blond włosami - latał w kółko nad boiskiem do quidditch'a udając, że rozgląda się za złota piłeczką, ze skrzydełkami. Dziewczyna ukryta pod peleryna poszła w tamtą stronę i usiadła na trybunach.   Nie podobało jej się to, że jest taki przymulony, więc kiedy tylko zobaczył złota piłeczkę wyciągnęła palec wskazujący i nakierowując go na kulisty przedmiot zaczęła nim sterować. Tak jak poruszał się jej palec i tak jak chciała jej wola, tak latała piłeczka. Przez jakiś czas utrzymywała ją przy głowię Malfoy'a, ale gdy wreszcie się "obudził" i zaczął starać się ją złapać, ona zaczęła podkręcać tempo jego treningu. Robiła dla niego prawdziwe tory przeszkód, i to w takim tempie, że po godzinie takiego maratonu Ślizgon, był autentycznie wyczerpany.
   Kiedy już się poddał i miał iść razem z resztą drużyny do zamku, wtedy coś zauważył. Piłeczka zatrzymała się w jednym miejscu. Na trybunach i w ogóle się nie ruszała. Jakby... Czekając na niego?

 - Draco, idziesz?
 - Nie, jeszcze potrenuję. Idźcie sami. - Odkrzyknął reszcie swojej drużyny i kiedy wszyscy sobie poszli, zleciał na ziemię i zszedł z miotły. Zaczął wspinać się na trybuny, do miejsca w których była piłeczka. To co robił było dla niego kompletną głupotą, ale... Ale coś go ciągnęło do tamtego miejsca. Kiedy szedł cały czas patrzał pod nogi i nie podnosił wzroku, więc kiedy w końcu spojrzał w górę, zobaczył prawdopodobnie najpiękniejszą i najwspanialszą dziewczynę jaką kiedykolwiek spotkał.
 - Jak tam trening? Chyba nie udało ci się złapać mojego przyjaciela - powiedziała i podała mu złoty znicz.
 - Powinienem się był wcześniej domyślić, że to nie było normalne!
 - Ale tego nie zrobiłeś i bardzo mnie to cieszy. - Draco potrafił myśleć tylko o tym jak pięknie wyglądają jej oczy kiedy się uśmiecha, więc żeby nie zacząć pleść jakiś głupot postarał się skupić na czymś innym. Np. na jej ubraniu. Dzisiaj nie miała na sobie nic z czarodziejskiego ubrania, nic co przypominałoby w jakiś sposób suknię. Była ubrana.. jak to nazwać? Maiła na sobie granatowe, bardzo wąskie spodnie, do tego budy, na bardzo wysokim obcasie (była zdecydowanie wyższa niż wczoraj), biały T-shirt z dekoltem w serek i kolorowym rysunkiem, na to czarna kamizelka i cardigan w biało - niebieskie paski. Miała wiele biżuterii, kolczyki, metalowe bransoletki, pierścionki, otwierane serduszko na długim łańcuszku, ale tylko jedna z tych rzeczy zwróciła jego uwagę. Zawieszka na jej szyi. Chwycił ją w palce.To było coś jakby ptak, ptak z rozpostartymi skrzydłami.
 - Co to. - Zapytał Malfoy.
 - To feniks.
 - Feniks?
 - Tak, później ci wyjaśnię, teraz chciałabym ci coś pokazać.
 - Pokazać? - Znów po niej powtarzał.
 - Jest sobota więc nie powinieneś mieś kłopotu z wyrwaniem się stąd, tym bardziej, że będziesz ze mną. Chciałabym ci pokazać miejsce w którym mieszkam. Chciałabym ci pokazać mój Londyn.

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. III

"W poszukiwaniu samego siebie."

Rozdział III: Lot
   Dla Dracona czas stanął w miejscu. Czy ona zwariowała? Zabije się! Co mam zrobić? Jak ją ratować? Takie myśli przebiegały przez jego umysł i robiły to z zawrotną prędkością. Ona była już jakieś 20 metrów w dół od miejsca, w którym stał. I już miał wyciągnąć różdżkę, żeby spróbować coś zrobić, kiedy nagle rozłożyła ręce i zaczęła unosić się w górę. Jakby spadać w drugą stronę. Dopiero wtedy zauważył, że cały czas miała otwarte oczy i szeroko się uśmiechała. Jej uśmiech był... Taki czarujący, jak od małego dziecka, piękny i uroczy. Nie potrafił oderwać od niego wzroku. A ona, im bliżej była Dracona tym bardziej jej pozycja się zmieniała. Przechodziła coraz bardziej do pionu, więc kiedy była już na wysokości wieży, stała z nim twarzą w twarz. A raczej wisiała, w powietrzu!     Wyciągnęła do blondyna rękę.
 - Latałeś kiedyś bez miotły? - zapytała. W swej białej, wzdymanej wiatrem bluzce, włosach okalających głowę niczym aureola i błyszczących radością oczach wyglądała jak anioł. Nie myśląc o niczym podał jej dłoń i mocno ścisnął. Zanurkowali w dół, a kiedy byli już jakieś 5 metrów od ziemi poderwała go do góry dając znak, gdzie chce lecieć. Było to dziwne przeżycie - po pierwsze dlatego, że wszystko w chłopaku  krzyczało, że powinien się bać, choć strachu nie czuł wcale - to chyba przez dotyk dłoni dziewczyny. I po drugie sam lot. Nie  trzeba było wykonywać żadnego ruchu, wystarczyło pomyśleć gdzie chce się być.
   Wirowali w powietrzu godzinami. Latali nad polami, jeziorami i całą masą lasów. Czasami wygłupiali się kręcąc koziołki w powietrzu. Alice miała wrażenie, że stała się częścią bajki o Piotrusiu Panie, za to chłopak starał się sobie przypomnieć kiedy ostatnio był tak szczęśliwy, jednak pamięć go zawodziła. 
   Kiedy słońce zaczęło wschodzić byli z powrotem na wieży. Draco nie miał pojęcia jak udało im się znaleźć drogę powrotną do domu. Stojąc za nią patrzył oczarowany jak opierając się o murek przygląda się wschodzącemu słońcu. Jej krótkie włosy były targane wiatrem (tak samo jak jej zwiewna bluzka) i chłopak zastanawiał się jak pięknie musiałaby wyglądać ta scena gdyby jej włosy były długie. Dla niego samego te myśli były równie dziwne jak sytuacją w której się znalazł, gdyż zaczął podchodzić bliżej niej. Pragnął dotknąć jej mlecznobiałej skóry, dotknąć jej czerwonych ust, zatopić ręce w jej kruczoczarnych, odstających we wszystkie strony włosach. I kiedy już miał dotknąć jej ramienia, aby się do niego odwróciła, zauważył, że jej delikatną skórę pokrywa gęsia skórka.
 - Zimno ci? - zapytał. Odwróciła się do niego. Te oczy... Draco wiedział, że mógłby patrzeć w nie przez wieczność.
 - Może. Nie wiem. Nauczyłam się w takich chwilach nie zawracać na to uwagi.
   Chłopak zdjął swoją czarną marynarkę i okrył ją nią. Jednak nie puścił jej brzegów. Patrzał jej głęboko w oczy i już miał ją pocałować, kiedy sprowadziła go na przysłowiową ziemię.
 - Chyba muszę już iść. - Powiedziała i odeszła kryjąc się w zamku. I bijący się z myślami Draco został sam...

Moja wizja dalszego życia Draco M. - Cz. II


"W poszukiwaniu samego siebie."

Rozdział II: Światło
Draco Malfoy siedział na schodach jeszcze jakiś czas, przetrawiając to, co usłyszał. Wydawało mu się, że to był sen. Że nigdy nie spotkał tej dziwnej, niezwykłej dziewczyny. Choć w ogóle nie spał tej nocy nawet nie był zmęczony. Nie wiedział tylko gdzie się podziać, a nie chciał iść do dormitorium. Przypomniało mu się jednak co pisała jego matka w ostatnim liście. Że 14 września, ok. 2 w nocy obok księżyca w pełni, będzie gwiazda o jej imieniu. Jej gwiazda.
Wszedł na wieżę astronomiczną, a tam zobaczył jakąś drobną postać. Leżała na stercie kolorowych poduszek.
 - Nadal nie możesz zasnąć? – odezwała się. Znał ten głos. Należał do Alice.
 - Co tu robisz? – zapytał kładąc się obok niej.
 - Patrzę w gwiazdy. Często to robię. Znasz tę gwiazdę? –Wskazała na wyjątkowo jasną, od lewej strony najbliższą złotej kuli. – Nazywa się Narcyza. Widać ją tylko podczas pełni.
Młody Malfoy postanowił nie komentować tego co przed chwilą usłyszał, gdyż nie miał pojęcia co mógłby sensownego powiedzieć. Był w zbyt wielkim szoku. Za to zapytał o co innego, choć sam się dziwił swoja troską.
 - Nie ma ci zimno? Jesteś tak lekko ubrana.
 - Ani trochę. – Odpowiedziała, obracając głowę w jego stronę i uśmiechając się lekko. – Dobrze mi tak jak jest.
 - Co tutaj robisz? – Dziewczyna zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią. Chyba dobierała słowa. - Profesor McGonagall jest moją ciocią. – Zrobiła pauzę przyglądając się blondynowi uważnie, a kiedy podjęła wypowiedź jej głos był odrobinę smutniejszy niż poprzednio. – Kiedy byłam tu ostatnio Albus Dumbledore, powiedział mi, że mam tutaj wrócić kiedy magiczny świat będzie znó bezpieczny. Byłeś wtedy w trzeciej klasie i wracałeś do domu na wakacje. - Malfoy uniósł brwi do góry, ale tego nie skomentował. A ona kontynuowała: - Powiedział, że mam tutaj wrócić, żeby odnaleźć swoje magiczne zdolności.
 - „Odnaleźć swoje magiczne zdolności?” Jak? Przecież albo się je ma, albo nie. 
Alice widziała jego zaskoczona minę i mówiła dalej:
 - Moja babcia i dziadek byli czarodziejami. Mieli dwie córki: Minerwę i Zuzannę. – Podniosła się i usiadła po turecku naprzeciw chłopaka, on zrobił tak samo. Nie patrzała jednak już na niego, opuściła głowę. - Jednak moja mama poślubiła mugola, zaś ona sama jestcharłaczką. Więc, w sumie... jestem szlamą. – Powiedziała i podniosła głowę, a wzroku utkwiła w jego oczach.
Draco Malfoy poczuł się jakby odstał w twarz. Po raz pierwszy poczuł się jakby miał prawdziwego przyjaciela. I nagle słyszy, że ta przyjaźń jest niezgodna ze wszystkim co przez całe życie wyznawał. Usłyszał od najdziwniejszej dziewczyny, jaką poznał, a która teraz tak uważnie się w niego wpatrywała, że powinien nazywać ją „szlamą”. Mimo to spojrzał w te wielkie brązowe oczy i zapytał:
 - Skoro nie masz magicznych mocy, to dlaczego masz ich szukać?
 - Bo podobno, wokół mnie, mają miejsce różne dziwne zdarzenia. Pamiętam, że kiedy zdenerwowałam się na przyjęciu, które wydawali moje rodzice, nagle potłukły się wszystkie kieliszki. Zupełnie bez powodu. Ja uważam, że po prostu ktoś popchnął stół, na którym były ustawione. Był też taki, że pewnego dnia, kiedy źle się czułam i zeszłam do kuchni po aspirynę, nagle otwarły się wszystkie szafki i powypada z nich cała zawartość. Niby przeze mnie, choć wtedy było mini trzęsienie ziemi. Podobno ciągle się dzieje coś, wykraczającego poza normę, kiedy ja jestem w pobliżu. Pomyślisz, że to głupie dowody – ja też tak uważam. – Spojrzała na niego znacząco, a potem mówiła dalej. – Jednak... Podobno potrafię zmieniać pogodę.
 - Zmieniać pogodę? Jak?
 - Wpływać na nią. Samą siłą woli. Hyymmmn... – Zaczęła rozglądać się po niebie. Natrafiła na chmurę, która zakrywała księżyc. A potem wyciągnęła rękę w górę i wyprostowała palce skierowane w stronę księżyca. Zaczęła ją naprężać jakby używała siły i lekko obracała dłonią. A w kilka sekund później chmura zaczęła się cofać. Wracać na miejsce, z którego przyfrunęła, ukazując księżyc w pełni.
Draco zamrugał trzykrotnie patrząc na to osobliwe zjawisko. Kiedy przeniósł z powrotem wzrok na towarzyszkę, ta siedziała już normalnie. Tylko głowę miała zwróconą w inną stronę. Patrzała na ciemne jezioro majaczące w dole.
 - Kiedyś w dzieciństwie tak się bawiłam. Zawsze myślałam, że to przypadek, zbieg okoliczności. Ze wiatr w danym momencie np. przestaje wiać. Inni tego za przypadki nie wzięli. Ale... –Zawahała się. – Ostatnio wydarzyła się jeszcze jedna sytuacja. Wracałam z koleżankami z kina. Moja wina, mój błąd, bo zachciałomi się spaceru o północy, w ciepłą, letnią noc. W każdym razie, kiedy już byłam na przedostatniej prostej do mojego domu napadł na mnie jakiś mężczyzna. – Draco od razu domyślił się o co chodziło, jednak nic nie powiedział. Słuchał dalej tego co mówiła. – Kiedy próbowałam się uwolnić rozległ się straszliwy huk i błysk. To była błyskawica, jej uderzenie trafiło w lampę, która zwaliła się pomiędzy mnie, a mojego napastnika. Nic nam się nie stało, bo rozdzieliliśmy się w momencie grzmotu, ale to sprawiło, że facet uciekł, a ja bezpiecznie wróciłam do domu. Na początku byłam w ogromnym szoku, ale potem w końcu, przestało mnie dziwić to zjawisko, więc... Więc zgodziłam się tutaj przyjechać i oto jestem.
Malfoy nie wiedział co ma powiedzieć. Mogła być jak Granger, albo jak on. Ale nie, ona jest zupełnie inna.
 - Próbowałaś kiedyś wywołać taką błyskawicę?
 - Nie. Jednak doszłam do tego, że muszą mną targać naprawdę silne emocje. Więc trzeba by mnie sprowokować. – Zrobiła chwilową pauzę. A potem: - Sprowokuj mnie – zakończyła z determinacją.
Kiedyś Draco zacząłby gadać o czystości krwi, teraz jednak wiedział, że równie dobrze mógłby się nie odzywać w ogóle, bo ją by to wcale nie ruszyło. Jednak wydawało mu się, że lubi jego towarzystwo, więc może...
 - Mam dość. Idę spać. – Powiedział zły, wstając i kierując się ku drzwiom. – Jak twoje zdolności okażą się mieć jakieś znaczenie to daj znać.
Ślizgon już otwierał drzwi, jednak patrzał w jej kierunku, więc wszystko dokładnie widział. Kiedy nagle rozległ się ogromy huk, ona stała parę metrów od niego, z gracją baletnicy, jedną rękę miała oparta na piersi, a drugą spuszczoną wzdłuż ciała i mocno zaciśniętą pięść. Ale tu chodziło o niebo. Najpierw niesamowity trzask grzmot, a potem oślepiający błysk. A na niebie ogromna błyskawica. Jej siła w zderzeniu z ziemią musiałaby być ogromna, gdyby rzeczywiście w ziemię miała uderzyć. A las? Na pewno spłonąłby cały w odległości kilku kilometrów od zamku. Jednak był tylko grzmot i błysk, a potem cisza przerywana ich oddechami.
 - Tu mnie masz. – odpowiedziała, a Malfoy tylko skinął głową i znowu poszli usiąść.
Długo to trwało jednak blondyn w końcu wiedział o co zapytać:
 - Więc ty nie chciałaś tu przyjechać? Nie chciałaś być czarownicą?
 - Chyba każda dziewczynka marzy o tym, żeby umieć czarować. Ja po prostu nigdy nie wierzyłam, że rzeczywiście potrafię. Czekałam 11 lat i nic się nie wydarzyło. Potem przestało mi zależeć. – Nagle zmieniła temat. Zupełnie znienacka, tak że chłopak nawet nie zdążył do końca przetrawić tego co wcześniej mówiła. – Powiedz mi, jak to jest chcieć zabić? Jak to jest być śmierciożercą?
 - Nie wiem. – Odpowiedział tak szybko, że nawet nie zdążył zastanowić się nad tym co mówi, i że może to zabrzmieć jakkłamstwo. Chociaż kłamstwem wcale nie było. Ten słynny Malfoy, nigdy nie chciał być śmierciożercą i nigdy nie chciał zabić, nawet wtedy kiedy musiał.
 - Pokaż mi swoje lewe przedramię. – poprosiła.
Chłopak zgiął daną rękę i przycisnął ją mocno do piersi.
 - Nie.
 - Proszę.
Spoglądała na niego swoimi ogromnymi oczami, tak błagalnym wzrokiem, że to tylko potęgowało efekt jej błagania. W końcu odsłonił lewe przedramię wzdychając ciężko. Ona jednak bardzo delikatnie chwyciła jego rękę w obie dłonie. Lewą trzymała od spodu, a prawą dotknęła Mrocznego Znaku. Zamknęła oczy i wyszeptała:
 - Proszę zniknij.
W tamtej chwili zdarzyło się coś, czego na pewno, nie spodziewała się żadna osoba wiedząca o takim tatuażu, jego nosiciel, a zwłaszcza jego twórca. Z ręki dziewczyny zaczęło wydobywać się białe światło. Ono jakby wchłaniało znak, wydzielając przyjemne ciepło. Młody śmierciożerca, przyglądał się temu zjawisku szeroko otwartymi oczami, tak, żeby nie pominąć żadnego szczegółu.
Kiedy czarodziejka podniosła głowę, chłopak ujrzał szczęście na jej twarzy, więc wykrztusił:
 - Biała magia. Ale jak?
 - Po prostu. Chciałam, żeby to znikło. I sama wiedziałam co potem zrobić. Teraz chyba wiem, o co wtedy chodziło Dumbledore’owi. Mówiąc szukaj magii, miał na myśli, że miałam znaleźć osobę, która we mnie tę magie rozbudzi.
Kiedy wypowiedziała te słowa wpadła na szaleńczy pomysł. Ale zawsze była szalona i nieprzewidywalna. Gwałtownie wstała i stanęła na skraju wieży. Jeszcze krok i by spadła w przepaść. Malfoy, podbiegł do niej.
 - Co ty robisz? Zwariowałaś?
 - Nic mi się nie stanie. Tylko przez cały czas patrz mi w oczy, dobrze? Jeśli to będziesz robić, obiecuję ci, że nic mi się nie stanie.
- Chyba sobie żartujesz! Co ty chcesz zrobić.
 -Zaufaj mi. – Spojrzała na niego tym szczerym spojrzeniem, a on tylko westchnął poddając się i podszedł bliżej.
 - Pamiętaj! Nie odwracaj wzroku. – Powiedziała, zrobiła krok w tył, odchyliła się i zaczęła spadać w dół. 

Mia Land of Grafic